Wydawałoby się, że feudałowie francuscy powinni
wyciągnąć wnioski z przegranych sromotnie bitew pod Crecy i Poitiers, tymczasem
prawie 100 lat po tych porażkach wpakowali się z własnej woli w bitwę pod
Azincourt. Nadal nie mieli żadnego wojska tylko cały czas bazowali na
pospolitym ruszeniu, ciągle wierzyli, że o wyniku bitwy rozstrzyga tylko
zmasowany atak ciężkozbrojnych. Jedyne jednolite oddziały, które posiadali i
które można by nazwać wojskiem to genueńscy kusznicy, ale żaden z historyków
nie stwierdził, żeby ich w jakiś sposób wykorzystano w bitwie. Przy tym panowie
z różnych francuskich prowincji często kłócili się między sobą, a nawet w
przeszłości walczyli przeciw sobie. Zdarzało się, że Burgundczycy na przykład
wynajmowali angielskich łuczników do walki z innymi Francuzami.
Kilka lat prze bitwą
pod Azincourt doszło do spektakularnej rzezi w mieście Saissons, które to
wydarzenie odbiło się szerokim echem w całej Europie. Francuzi po zdobyciu
miasta wyrżnęli nie tylko burgundzko - angielski garnizon ale również prawie wszystkich
mieszczan. Ta okrutna rzeź wywołała oburzenie w całej zachodniej Europie. Tak
więc możnowładcy Francji stając do bitwy pod Azincourt byli nie tylko skłóceni
ale niektórzy z nich musieli się wręcz nienawidzić. Stanowili dość bezładną
kupę zbrojnych zebraną z różnych regionów kraju i nikt nimi tak naprawdę nie
dowodził, chociaż formalnie ich dowódcą był Wielki Koniuszy. Jeżeli więc
zdecydowali się zaatakować niewielką armię angielskiego króla Henryka V,
zrobili to tylko dlatego, że widzieli swoją ogromną przewagę liczebną.
Historycy
są zgodni, że szacowanie liczebności uczestników średniowiecznych bitew wiąże
się z obezwładniającą bezradnością, jednak w większości opracowań dotyczących
tej bitwy liczba Francuzów określana jest jako około 30 tysięcy. Liczebność Anglików
trochę łatwiej oszacować, bo wiadomo, że wylądowało ich przy ujściu Sekwany około 10 tysięcy, a w wyniku oblegania
portowego miasteczka Harflur i zarazy, która podczas tego oblężenia wśród nich
wybuchła podobno ¼ z nich poniosła śmierć. Po miasteczku nie ma już śladu ale
gmina Harfleur wchodzi obecnie w skład terytorium Hawru. Anglicy musieli też
zostawić w zdobytym miasteczku jakąś załogę, a na większe posiłki z kraju
zapewne nie mogli już liczyć, bo wyprawa Henryka V z 10 tysięczną armią musiała
być kosztowna i pochłonęła chyba wszystkie przyznane na nią królowi środki.
Wyruszając więc spod zdobytego Hartfleur armia Henryka V nie mogła liczyć
więcej niż 6 tysięcy ludzi, w znakomitej większości musieli to być łucznicy, bo
ich król przywiózł z Anglii najwięcej.
Widząc
ogromną dysproporcję sił francuscy możnowładcy rozpoczęli atak właściwie
samowolnie, nie czekając nawet na zjechanie się całego pospolitego ruszenia.
Częściowo kierowała nimi chciwość, bo w tamtych czasach najlepszym sposobem na
wzbogacenie się w bitwie było wzięcie bogatego jeńca, za którego rodzina mogła wypłacić
okup. W średniowieczu wypłacanie okupów rujnowały całe rody, a nawet zubażały
państwa, przecież za króla Jana Dobrego, którego Anglicy wzięli do niewoli w bitwie pod
Poitiers wyznaczono okup równy dwurocznemu dochodowi Francji. Tak więc pod
Azincourt francuskich możnowładców zaślepiła żądza zdobycia bogactwa, wiedzieli
przecież, że blisko naprzeciw nich jest
angielski król, książęta i bogaci baronowie chronieni przez śmiesznie małą
armię. Zlekceważyli fakt iż świeżo zaorane i namoknięte po mocnej ulewie pole bitwy
ograniczone było z obu stron lasami. Nie mogli więc wroga oskrzydlić ani
wykorzystać przewagi liczebnej tylko atakować na wprost wąskim frontem.
Armia Henryka V
bardziej niż zgromadzeni przeciw niej Francuzi przypominała wojsko, zwłaszcza
łucznicy. Byli zdyscyplinowani i mieli mocną motywację, bo nie mogli liczyć na
niewolę ani litość w przypadku przegrania bitwy. W przeciwieństwie do
zbrojnych, którzy mogli liczyć na niewolę i wykup. Angielskie łuki nie mogły wyrządzić wielkiej
krzywdy zakutym w płytowe zbroje Francuzom, gdyby tak było żaden z nich nie
przeszedłby przez ostrzeliwane pole. 5 tysięcy łuczników mogło wypuścić 50
tysięcy strzał na minutę, ogromny zapas strzał był głównym bagażem małej
angielskiej armii. Francuzi jednak mimo ostrzału przeszli, chociaż niektórzy
tylko po to, żeby się oddać w niewolę. Łucznicy zmusili ich do rezygnacji z
koni, dla których strzały były zabójcze. Francuscy zbrojni musieli iść około kilometra
przez głębokie błoto pieszo, w ciężkiej zbroi i z zamkniętymi – ze względu na
ostrzał - przyłbicami co utrudniało im oddychanie. Na taki wysiłek nie byli
kondycyjnie przygotowani i po dojściu do linii angielskiej byli tak zmęczeni,
że nie byli w stanie walczyć. Łucznicy – przeważnie parobkowie, pracownicy
rolni lub rzemieślnicy nie byli szkoleni do walki ze zbrojnymi. Nie mieli też żadnych
zbroi ale gdy już wystrzelali cały zapas strzał nie mogli przecież patrzeć
bezczynnie na bitwę, od której wyniku zależało ich życie, więc przyłączyli się
do angielskich zbrojnych.
Wyprawa Henryka V, która doprowadziła do bitwy nie
miała żadnych celów strategicznych. Angielski król przedsięwziął ją tylko po
to, żeby udowodnić Francuzom, że może swobodnie i bezkarnie przejechać od
ujścia Sekwany do opanowanego wcześniej przez Anglików portu Calais, czyli
przemaszerować przez spory obszar Francji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz