Najpiękniejsze żaglowce
Klipry
to były najszybsze i jak twierdzi wielu najpiękniejsze żaglowce, były jakby
kwintesencją, ostatecznym produktem ewolucji towarowych statków żaglowych. Przyczyniła się do ich budowy i
upowszechnienia kalifornijska gorączka złota. Tysiące mieszańców całego
kontynentu oraz przeludnionego wschodniego wybrzeża - zarówno Amerykanów jak i świeżych
przybyszów z Europy – ruszyło do Kalifornii, czyli na zachodnie wybrzeże
kontynentu. Korzystali ze wszystkich dostępnych środków transportu, część
poszukiwaczy poszła po prostu pieszo. Podobno poszukiwaczy złota było około 100
tysięcy, powstało wtedy miasto San Francisco.
Ponieważ kolej transkontynentalna
była dopiero na etapie idei, a inne drogi i lądowe środki transportu nie
istniały trzeba było budować szybkie statki, żeby zaopatrywać w sprzęt i
żywność tłumy poszukiwaczy i szybko rozwijające się miasto.Statki
te nazwano kliprami, co w języku angielskim znaczy coś do skracania czasu
podróży. Wprawdzie musiały mieć dość mocną konstrukcję, żeby przetrwać silne wiatry
wiejące wokół przylądka Horn, generalnie jednak wymagano od nich głównie
osiągania dużych prędkości. Charakteryzowały się smukłością kadłuba i dużą
ilością żagli.
Często były budowane z tanich materiałów lichej jakości, ich
właściciele dorabiali się fortun wykorzystując różnicę między cenami artykułów
na uprzemysłowionym wschodnim wybrzeżu Ameryki, a Kalifornią, w której wszystko
było koszmarnie drogie. Czasami wystarczało kilka rejsów, żaby sporo zarobić,
więc armatorom nie zależało na tym, żeby statek był szczególnie trwały, tym
bardziej że zdawali sobie sprawę z ograniczonego czasu trwania gorączki złota.
Szybkie
klipry brały również udział w australijskiej gorączce złota wożąc do dalekiej
Australii zarówno poszukiwaczy jak i sprzęt oraz zaopatrzenie dla nich.
Gorączki złota chociaż nie trwały długo ściągały ogromne masy ludzi w jedno
miejsce i przyczyniały się do powstawania nowych miast, jednak stwarzały na
czas swego trwania (krótki) specyficzną miejscową koniunkturę na towary,
żywność, alkohol, prostytutki – wszystko było niezwykle drogie. Bogacili się jednak
podczas nich nie poszukiwacze złota tylko sprytni i operatywni kupcy, między
innymi armatorzy kliprów.
Przez
kilkadziesiąt lat klipry dominowały na rynku herbacianym, gdzie przynosiły
swoim właścicielom ogromne zyski. Reklama nakręciła popyt i upowszechniła w
Anglii zwyczaj picia herbaty, który stał się tradycją trwającą do dzisiaj.
Handel herbatą stał się bardzo intratny, do tego stopnia że koszt zakupu klipra
wożącego herbatę z Chin do Anglii dookoła Afryki zwracał się po 4 – 5 rejsach.
Oczywiście bardzo ważna była szybkość, bo najwyższą cenę uzyskiwano za sprzedaż
herbaty ze statku, który przywiózł ją pierwszy po zbiorach, tradycją stały się
wyścigi kliprów. Niektórzy Anglicy bardzo się tymi wyścigami ekscytowali i
nawet zakładali się stawiając na poszczególne statki wysokie sumy.
Innym
rynkiem, na którym korzystano z dużej prędkości kliprów był rynek wełniany.
Tutaj również najwięcej zarabiano w Anglii na sprzedaży wełny przywiezionej z
Australii po corocznym strzyżeniu owiec przez pierwszy statek. Do Australii
klipry płynęły z Anglii dookoła Afryki i przylądka Dobrej Nadziei, wracały z
wełną wokół przylądka Horn i Ameryki
Południowej, bo tak wieją wiatry najkorzystniejsze dla żaglowców.
Jednak
na początku XIX wieku zaczęły pływać po morzach statki napędzane silnikami
parowymi. Po raz pierwszy od kilku tysięcy lat pojawiła się alternatywa dla
żagli. Na początku ludzie nie do końca pokładali zaufanie w nowym rodzaju
napędu, nie dowierzali nowym silnikom i statki parowe były wyposażone także w
maszty i żagle. Pierwsze maszyny parowe były mało wydajne, więc takie statki
potrzebowały infrastruktury, czyli portów i porcików, w których czekałoby na
nie paliwo.
W rejsy transoceaniczne musiały zabierać tyle ton węgla, że na inny
ładunek pozostawało mało miejsca. Nie były w stanie skutecznie konkurować z
kliprami w rejsach dookoła Afryki ale po otwarciu Kanału Sueskiego przejęły
cały rynek herbaciany. Dla statków bez silnika korzystanie z kanału nie było
możliwe. Tak rozpoczęło się powolne wypieranie żaglowców z kolejnych rynków, bo
chociaż klipry rozwijały znacznie (3 razy) większą prędkość w sprzyjających
warunkach, parowce były bardziej przewidywalne.
Jedyny
kliper , który dotrwał do naszych czasów to „Cutty
Sark” można go zwiedzać i podziwiać, stoi w suchym doku w Greenwich. Został
zwodowany specjalnie na potrzeby rynku herbacianego w 1869 roku. W tym samym
roku oddano jednak do użytku Kanał Sueski, więc szybko z tego rynku wypadł.
Jego właściciel próbował się na nim utrzymać oferując przewóz herbaty za połowę
ceny – nie musiał przecież kupować paliwa jak robiły to parowce. Kliper
potrzebował jednak prawie 4 miesięcy na pokonanie całej trasy z Chin do Anglii
płynąc dookoła Afryki, a parowce korzystając z Kanału ustaliły czas rejsu na
około 2 ,miesiące. „Cutty Sark”
pływał później na rynku wełnianym z Australii do Anglii, później został
sprzedany Portugalczykom, a jeszcze później odkupiony przez Anglików i przeznaczony
na muzeum.
Świetnie opracowane
OdpowiedzUsuńJak zawsze interesujące.
OdpowiedzUsuńDobrego 2019 roku