sobota, 22 października 2016

Kościół pokoju

W pierwszej połowie XVII wieku przetoczyła się przez Europę wyniszczająca wojna trzydziestoletnia, która toczyła się pod hasłami religijnymi. W zasadzie miała inne podłoże niż religijne ale do mordowania w imię religii łatwiej było ludzi namówić. Był to stary, wielokrotnie już sprawdzony sposób. No i mordowali się ludziska bardzo skutecznie, mordowali się totalnie, protestanci – katolików, katolicy - protestantów, sąsiedzi – sąsiadów. Głównie ginęła ludność cywilna, wyludniały się całe wsie i miasteczka, szalały pożary i zarazy.
Gdy połowa ludności na terenach objętych działaniami „wojennymi” uległa już zagładzie, ci którzy rozpętali tę wojnę chyba się trochę opamiętali. Może nawet trochę się przestraszyli skutkami tego co wywołali. Zaczęli czynić pokój na ziemi i dzielić Europę na katolicką i protestancką. Część Śląska, gdzie żyło wielu ewangelików przypadła w udziale katolickiemu Habsburgowi, cesarzowi Ferdynandowi III, który natychmiast odebrał ewangelikom wszystkie kościoły, ponieważ wcześniej były one katolickie.
Nie chcąc jednak wywoływać nowej wojny katolików z ewangelikami, którzy nie mieli gdzie się modlić uległ namowom władców państw ewangelickich i zezwolił ewangelikom na budowę trzech kościołów nazwanych później kościołami pokoju. Nie do końca jednak cesarz kochał ewangelików, dlatego do pozwolenia dołączył kilka warunków:
·        kościół musiał być lokowany poza murami miasta, oddalony od nich na odległość strzału armatniego,
·        nie mógł mieć dzwonnicy,
·        nie mógł posiadać szkoły parafialnej,
·        nie mógł mieć bryły przypominającej kościół,
·        musiał być zbudowany z materiałów nietrwałych (drewna, słomy, piasku, gliny),
·        okres budowy nie mógł przekroczyć 1 roku.
Kościoły jednak powstały w Głogowie Jaworze i Świdnicy, dwa z nich stoją do dzisiaj, a ten w Świdnicy jest wpisany na światową listę dziedzictwa kultury Unesco.












Rozmiary kościoła, mogło się w nim naraz pomieścić ponad 7 tysięcy wiernych - wynikają z priorytetów jego budowniczych – mogli zbudować tylko 3 kościoły dla wszystkich ewangelików w tym regionie. Dzwonnicę dobudowano dopiero po 50 latach.



Kościół cały czas należy do parafii ewangelicko – augsburskiej, a w 1998 roku odwiedzili go wspólnie kanclerz Helmut Kohl i premier Tadeusz Mazowiecki, którzy spotkali się w ramach polsko niemieckiego pojednania.







poniedziałek, 10 października 2016

Assaye, początki Żelaznego Księcia

Tak samo jak największą mniejszością narodową w Irlandii są Anglicy, największą mniejszością narodową w Anglii są Hindusi. W przypadku Irlandii nie wydaje się to niczym nadzwyczajnym, wszak Anglia jest bardzo blisko, jednak w przypadku Anglii i Indii, kraje te są od siebie dość odległe. Duża liczba hinduskich imigrantów wynika z długotrwałego (kilkusetletniego) związku między Anglią i Indiami. Dosadnie mówiąc związek ten polegał na brutalnym podbijaniu, ujarzmianiu i okupowaniu Indii przez Anglików, chociaż w oficjalnych komunikatach i publikacjach jest to określane bardziej oględnie.
To właśnie podczas tego podbijania Hindusów zdobywał sławę Artur Wellesley, późniejszy książę Wellington – pogromca cesarza Napoleona Bonaparte. Na początku XIX wieku Indie nie były jeszcze jednolitym krajem ale raczej federacją mniejszych królestw, a ludność miała raczej ograniczoną świadomość przynależności narodowej. Jedne królestwa sprzymierzały się z Anglikami sądząc, że umożliwi im to dalsze funkcjonowanie i rozwój, a inne zdawały sobie sprawę, że takie sprzymierzenie oznacza dominację Kompani Wschodnioindyjskiej  i angielską okupację.
W 1803 roku Artur Wellesley wyruszył z niewielką armią, żeby spacyfikować takie właśnie królestwa, które nie zamierzały poddać się dobrowolnie Anglikom. Kilka sprzymierzonych ze sobą królestw zaczęło się zbroić i tworzyć wielką armię, jej dowodzenie oraz wyszkolenie powierzyli europejskim oficerom. Przeważnie byli to dezerterzy z królewskiej armii angielskiej lub z wojsk Kompani Wschodnioindyjskiej, którzy przeszli na stronę Marathów – sprzymierzonych przeciw Anglikom królestw. skuszeni wysokim wynagrodzeniem i możliwością awansu.
Zbuntowane przeciw brytyjskiej ekspansji Marthhy gromadziły więc ogromną armię, na którą składały się oddziały Sipajów dowodzone przez najemników, artyleria (ponad 100 armat) i oddziały Arabów. Przeważającą część tej armii (około  80 tysięcy) stanowili jeźdźcy, których morale było raczej słabe, nie nadawali się do szarży na uzbrojonych żołnierzy, ale byli zdolni do ścigania, zabijania i grabieży. Była to więc typowa armia najemna, po części skuszona zapłatą, a po części łupami.
Między gromadzącą się armią Marathów, a wojskiem brytyjskim (brytyjskim z nazwy, bo składało się w większości z Hindusów) pod dowództwem Artura Welesleya znajdowało się mocno ufortyfikowane miasto Ahmednagar. Obrońcy liczyli na to, że jego zdobywanie potrwa kilka tygodni, najgorsi pesymiści spodziewali się, że potrwa to trzy dni – dwa na zrobienie wyłomu w murach i jeden na szturm, ale nikt nie przypuszczał że zdobycie miasta potrwa 20 minut.
Mimo dużej ilości armat i strzelców na murach Welesley rozkazał swoim żołnierzom szturmować je za pomocą drabin, gdy tylko jego armia podeszła pod miasto. Nie było żadnego oblężenia ani ostrzeliwania, przystawiono 4 (cztery) drabiny, po których szkoccy żołnierze wdarli się za mury, zdobyli bramę i wpuścili armię do miasta. Decyzja o szturmie po drabinach była ryzykowna, ale powodzenie szturmu złamało ducha i podkopało morale nie tylko w obrońcach, lecz także w całej gromadzącej się hinduskiej armii. Welesley przekonał się , że szybka decyzja jest lepsza niż  mądra i przemyślana, bo taka mogłaby być spóźniona.
Później zastosował taką samą taktykę pod Assaye, gdzie zgromadziła się cała armia zbuntowanych Marathów. Zaatakował ją z marszu pomimo, że była prawie 10 razy liczniejsza od jego wojska i wyposażona w dużo większą liczbę armat. Nie czekał na przybycie swoich odwodów, które były w pobliżu i mogły podwoić jego siły. Uderzył z tymi żołnierzami, których miał przy sobie nie zostawiając Marathom czasu ani inicjatywy. Zaryzykował natychmiastowy atak, sam uczestniczył w szarży i zabito pod nim dwa konie.


Hinduscy wodzowie  ufając ogromnej przewadze liczebnej nie spodziewali się bitwy pod Assaye przegrać. Mieli ustawione w linii wojska i armaty i brakowało im elastyczności, żeby odpowiednio zareagować na wściekły atak Brytyjczyków w jedno konkretne miejsce. Niewątpliwie  pomogły  też wieści o szybkim zdobyciu Ahmednagar, które wzbudzały w Hindusach respekt. Morale ich żołnierzy było już tak słabe, że zdecydowana szarża niewielkich wojsk Welesleya wywołała ich popłoch, porzucenie wszystkich armat i ucieczkę.