piątek, 18 listopada 2016

Co wiesz o bitwie pod Falaiase?

Polacy mają spore zaległości w wiedzy nie tylko o kampanii wrześniowej, Ale także o historii walk polskich żołnierzy na froncie zachodnim. Wszyscy wprawdzie słyszeliśmy o bitwie pod Monte Cassino, która nie była niczym innym, jak krwawym chrztem bojowym - próbą - dla wojsk gen. Andersa, porównywalnym do bitwy pod Lenino. Jednak dzieje wielu innych bitew toczonych przez polskie formacje bojowe, pozostają dla wielu z nas nieznane.

Dzięki serialowi „Czterej Pancerni i pies” bardzo wyrywkowo poznaliśmy kampanię wojsk radzieckich i Ludowego Wojska  Polskiego wyzwalających ziemie polskie i dość jednostronnie. To „wyzwalanie” nie zawsze wyglądało tak jak opisywał je pan Przymanowski, autor „Czterech Pancernych i psa”. Często też autor powieści wyolbrzymiał sukcesy „naszych” wojsk.  W opisywanej w tej książce w bitwie pod Studziankami brała udział polska formacja pancerna, na ile dobrowolnie i na ile samodzielnie – można by dyskutować, ale Polacy ginęli tam na pewno bezdyskusyjnie. Bitwa pod Studziankami (obecnie Studzianki Pancerne) nie była wielką bitwą. Można ją nazwać epizodem rozdmuchanym przez radziecką propagandę.


Niewielu Polaków wie – no, bo niby skąd? -  że dokładnie w tym samym czasie, również w połowie sierpnia 1944 roku setki kilometrów na zachód od Studzianek, pod Falaise miała miejsce prawdziwie wielka bitwa pancerna. Nie jest to jakoś nigdzie  nagłaśniane ani upamiętniane ale udział w niej wzięła samodzielna polska Dywizja Pancerna gen. Maczka, która odegrała w tej bitwie znaczącą rolę. Zamknęła ona pierścień oblężenia wokół dwóch niemieckich armii. W wyniku tej bitwy dziewięć niemieckich dywizji zostało rozbitych, a 40 tysięcy żołnierzy  dostało się do niewoli. Polska dywizja straciła 80 czołgów, zginęło 500 żołnierzy, a ponad 1000 zostało rannych.


sobota, 22 października 2016

Kościół pokoju

W pierwszej połowie XVII wieku przetoczyła się przez Europę wyniszczająca wojna trzydziestoletnia, która toczyła się pod hasłami religijnymi. W zasadzie miała inne podłoże niż religijne ale do mordowania w imię religii łatwiej było ludzi namówić. Był to stary, wielokrotnie już sprawdzony sposób. No i mordowali się ludziska bardzo skutecznie, mordowali się totalnie, protestanci – katolików, katolicy - protestantów, sąsiedzi – sąsiadów. Głównie ginęła ludność cywilna, wyludniały się całe wsie i miasteczka, szalały pożary i zarazy.
Gdy połowa ludności na terenach objętych działaniami „wojennymi” uległa już zagładzie, ci którzy rozpętali tę wojnę chyba się trochę opamiętali. Może nawet trochę się przestraszyli skutkami tego co wywołali. Zaczęli czynić pokój na ziemi i dzielić Europę na katolicką i protestancką. Część Śląska, gdzie żyło wielu ewangelików przypadła w udziale katolickiemu Habsburgowi, cesarzowi Ferdynandowi III, który natychmiast odebrał ewangelikom wszystkie kościoły, ponieważ wcześniej były one katolickie.
Nie chcąc jednak wywoływać nowej wojny katolików z ewangelikami, którzy nie mieli gdzie się modlić uległ namowom władców państw ewangelickich i zezwolił ewangelikom na budowę trzech kościołów nazwanych później kościołami pokoju. Nie do końca jednak cesarz kochał ewangelików, dlatego do pozwolenia dołączył kilka warunków:
·        kościół musiał być lokowany poza murami miasta, oddalony od nich na odległość strzału armatniego,
·        nie mógł mieć dzwonnicy,
·        nie mógł posiadać szkoły parafialnej,
·        nie mógł mieć bryły przypominającej kościół,
·        musiał być zbudowany z materiałów nietrwałych (drewna, słomy, piasku, gliny),
·        okres budowy nie mógł przekroczyć 1 roku.
Kościoły jednak powstały w Głogowie Jaworze i Świdnicy, dwa z nich stoją do dzisiaj, a ten w Świdnicy jest wpisany na światową listę dziedzictwa kultury Unesco.












Rozmiary kościoła, mogło się w nim naraz pomieścić ponad 7 tysięcy wiernych - wynikają z priorytetów jego budowniczych – mogli zbudować tylko 3 kościoły dla wszystkich ewangelików w tym regionie. Dzwonnicę dobudowano dopiero po 50 latach.



Kościół cały czas należy do parafii ewangelicko – augsburskiej, a w 1998 roku odwiedzili go wspólnie kanclerz Helmut Kohl i premier Tadeusz Mazowiecki, którzy spotkali się w ramach polsko niemieckiego pojednania.







poniedziałek, 10 października 2016

Assaye, początki Żelaznego Księcia

Tak samo jak największą mniejszością narodową w Irlandii są Anglicy, największą mniejszością narodową w Anglii są Hindusi. W przypadku Irlandii nie wydaje się to niczym nadzwyczajnym, wszak Anglia jest bardzo blisko, jednak w przypadku Anglii i Indii, kraje te są od siebie dość odległe. Duża liczba hinduskich imigrantów wynika z długotrwałego (kilkusetletniego) związku między Anglią i Indiami. Dosadnie mówiąc związek ten polegał na brutalnym podbijaniu, ujarzmianiu i okupowaniu Indii przez Anglików, chociaż w oficjalnych komunikatach i publikacjach jest to określane bardziej oględnie.
To właśnie podczas tego podbijania Hindusów zdobywał sławę Artur Wellesley, późniejszy książę Wellington – pogromca cesarza Napoleona Bonaparte. Na początku XIX wieku Indie nie były jeszcze jednolitym krajem ale raczej federacją mniejszych królestw, a ludność miała raczej ograniczoną świadomość przynależności narodowej. Jedne królestwa sprzymierzały się z Anglikami sądząc, że umożliwi im to dalsze funkcjonowanie i rozwój, a inne zdawały sobie sprawę, że takie sprzymierzenie oznacza dominację Kompani Wschodnioindyjskiej  i angielską okupację.
W 1803 roku Artur Wellesley wyruszył z niewielką armią, żeby spacyfikować takie właśnie królestwa, które nie zamierzały poddać się dobrowolnie Anglikom. Kilka sprzymierzonych ze sobą królestw zaczęło się zbroić i tworzyć wielką armię, jej dowodzenie oraz wyszkolenie powierzyli europejskim oficerom. Przeważnie byli to dezerterzy z królewskiej armii angielskiej lub z wojsk Kompani Wschodnioindyjskiej, którzy przeszli na stronę Marathów – sprzymierzonych przeciw Anglikom królestw. skuszeni wysokim wynagrodzeniem i możliwością awansu.
Zbuntowane przeciw brytyjskiej ekspansji Marthhy gromadziły więc ogromną armię, na którą składały się oddziały Sipajów dowodzone przez najemników, artyleria (ponad 100 armat) i oddziały Arabów. Przeważającą część tej armii (około  80 tysięcy) stanowili jeźdźcy, których morale było raczej słabe, nie nadawali się do szarży na uzbrojonych żołnierzy, ale byli zdolni do ścigania, zabijania i grabieży. Była to więc typowa armia najemna, po części skuszona zapłatą, a po części łupami.
Między gromadzącą się armią Marathów, a wojskiem brytyjskim (brytyjskim z nazwy, bo składało się w większości z Hindusów) pod dowództwem Artura Welesleya znajdowało się mocno ufortyfikowane miasto Ahmednagar. Obrońcy liczyli na to, że jego zdobywanie potrwa kilka tygodni, najgorsi pesymiści spodziewali się, że potrwa to trzy dni – dwa na zrobienie wyłomu w murach i jeden na szturm, ale nikt nie przypuszczał że zdobycie miasta potrwa 20 minut.
Mimo dużej ilości armat i strzelców na murach Welesley rozkazał swoim żołnierzom szturmować je za pomocą drabin, gdy tylko jego armia podeszła pod miasto. Nie było żadnego oblężenia ani ostrzeliwania, przystawiono 4 (cztery) drabiny, po których szkoccy żołnierze wdarli się za mury, zdobyli bramę i wpuścili armię do miasta. Decyzja o szturmie po drabinach była ryzykowna, ale powodzenie szturmu złamało ducha i podkopało morale nie tylko w obrońcach, lecz także w całej gromadzącej się hinduskiej armii. Welesley przekonał się , że szybka decyzja jest lepsza niż  mądra i przemyślana, bo taka mogłaby być spóźniona.
Później zastosował taką samą taktykę pod Assaye, gdzie zgromadziła się cała armia zbuntowanych Marathów. Zaatakował ją z marszu pomimo, że była prawie 10 razy liczniejsza od jego wojska i wyposażona w dużo większą liczbę armat. Nie czekał na przybycie swoich odwodów, które były w pobliżu i mogły podwoić jego siły. Uderzył z tymi żołnierzami, których miał przy sobie nie zostawiając Marathom czasu ani inicjatywy. Zaryzykował natychmiastowy atak, sam uczestniczył w szarży i zabito pod nim dwa konie.


Hinduscy wodzowie  ufając ogromnej przewadze liczebnej nie spodziewali się bitwy pod Assaye przegrać. Mieli ustawione w linii wojska i armaty i brakowało im elastyczności, żeby odpowiednio zareagować na wściekły atak Brytyjczyków w jedno konkretne miejsce. Niewątpliwie  pomogły  też wieści o szybkim zdobyciu Ahmednagar, które wzbudzały w Hindusach respekt. Morale ich żołnierzy było już tak słabe, że zdecydowana szarża niewielkich wojsk Welesleya wywołała ich popłoch, porzucenie wszystkich armat i ucieczkę.



wtorek, 9 sierpnia 2016

Zapomniany szpieg

Warto jednak o nim przypominać, bo jego krótki życiorys jest oszałamiający i wzbudza ogromny szacunek. Jako 16 letni chłopiec w 1824 roku Jan Prosper Witkiewicz  przebył straszną drogę na zesłanie. Szedł pieszo z Moskwy do twierdzy granicznej cara Mikołaja I w Orsku na skraju stepów kazachskich. Ponad tysiąc kilometrów wędrówki trwało kilka miesięcy, cały czas w kajdanach i skuty z innymi zesłańcami. Ta wędrówka z kajdanami na nogach i rękach sama w sobie była dotkliwą karą dla ucznia gimnazjum za napisanie kilku patriotycznych wierszy i Witkiewicz przeżył ją jakoś chyba tylko dlatego, że odbyła się latem, a nie zimą. Po dotarciu do celu - Orska, jednak wcale nie zrobiło się fajniej.


Witkiewicz był stryjem sławnego Witkacego, którego nie miał szans poznać ani nawet się o nim dowiedzieć. Poza tym pochodził z rodziny szlacheckiej, jego ojciec był marszałkiem sejmiku powiatowego, no i pisał wiersze, był więc młodzieńcem wrażliwym i szczerym polskim patriotą. Bardzo bolesne musiało być dla niego skazanie na dożywotnią służbę bez możliwości awansu w wojsku znienawidzonego caratu. Świat musiał mu się wydać piekłem, gdy po dotarciu do Orska zdjęto mu kajdany i poddano okrutnemu i upokarzającemu szkoleniu rekruckiemu, tym bardziej że dręczyli go i pouczali prości i ograniczeni sołdaci, którzy byli wciągnięci do wojska siłą i uważali się za skrzywdzonych. W zesłańcach przedstawianych oficjalnie jako wichrzycieli upatrywali oni pośredniej przyczyny swojego przymusowego poboru.
Po okresie rekruckim Witkiewicz odbywał służbę ochrony granicy imperium i ekspedycji oraz karawan. Na południe od Orska nie było żadnych osad tylko stepy i pustynie, po których przemieszczały się ludy koczownicze. Dla młodego Witkiewicza wyjazdy na pustynię były tajemnicze i ekscytujące, stanowiły odskocznię od znienawidzonej carskiej służby i garnizonowego drylu. Bardzo te wypady na pustynię polubił, zwłaszcza gdy stwierdził, że w twierdzy nie może swobodnie rozmawiać nawet z rodakami innymi zesłańcami, bo wielu z nich przeszło na prawosławie i odżegnywało się od Polski. Całą swoją sympatię przelał więc na wolne ludy koczowników, uczył się ich obyczajów i języków, zdobył sobie również ich szacunek, nadali mu imię Batyr. Gdy w Polsce wybuchło Powstanie Listopadowe Witkiewicz miał 22 lata,. a potrafił się już porozumiewać z Kirgizami, Kazachami, Afgańczykami, Arabami i Persami. Jego znajomi twierdzili, że łącznie z europejskimi znał 19 różnych języków.
Nadzwyczajne  umiejętności Witkiewicza postanowiły wykorzystać carskie służby wywiadowcze w rywalizacji z Brytyjczykami o  wpływy na Bliskim Wschodzie. Awansowali go i uwikłali w rozgrywki dyplomatyczne w Iranie i Afganistanie. Witkiewicz znalazł się w trudnej sytuacji, pełnej dylematów moralnych. Z jednej strony nienawidził caratu, a także nie chciał zawieść ludzi z pustyni, których carski wywiad zamierzał w swoich gierkach wykorzystać, a z drugiej jako carski oficer musiał się wykazywać sukcesami. Wysyłano go na samodzielne misje, między innymi do Buchary i Kabulu i być może zaczął także współpracę z wywiadem brytyjskim. W tamtym czasie wielu patriotów polskich, którzy musieli żyć na emigracji uważało, że wciągnięcie Rosji w wojnę z Anglią dobrze przysłuży się Polsce, może Witkiewicz również chciał doprowadzić do konfliktu między tymi mocarstwami.
Przyczyna jego śmierci do dzisiaj budzi kontrowersje. Absolutnie nie do przyjęcia jest wersja o samobójstwie podana przez oficjalną carską propagandę. Dlaczego Witkiewicz miałby jechać aż tysiąc kilometrów do Petersburga, żeby wkrótce po przyjeździe się zastrzelić? Tym bardziej, że miał wtedy 31 lat i nie można powiedzieć, żeby miał słaby charakter, bo przecież przeżył morderczą drogę na miejsce zesłania oraz ogłupiające i upokarzające szkolenie w carskim wojsku. Równie mało wiarygodna jest wersja, że zgładzili go Anglicy. No bo niby dlaczego nie zrobili tego wcześniej, tysiąc kilometrów od Petersburga? Specjalnie czekali aż dojedzie do centrum imperium, które jak żadne inne miejsce było nasączone carskimi szpiclami? Prawdopodobna jest tylko opcja, że zgładziły go same carskie służby. Uznały, że jego wiedza o ich dotychczasowej działalności oraz jego umiejętności są dla nich zbyt niebezpieczne. Zwłaszcza, że Witkiewicz nigdy się do końca nie zrusyfikował, nie akceptował faktu że w carskiej armii Mikołaja I nie do pomyślenia było, żeby oficer o niższym stopniu nie był służalczy wobec oficera wyższego stopniem.                                                                              



niedziela, 3 lipca 2016

Jak to było z tym angielskim?

Język angielski rozprzestrzenił się po całym świecie za sprawą morskich podbojów i długotrwałego panowania Brytyjczyków na morzach i oceanach. Dla setek milionów ludzi poza Anglią (niektórzy twierdzą, że jest ich więcej niż 1 miliard) angielski jest językiem urzędowym lub drugim językiem ojczystym. Wiadomo, że rozprzestrzenił się drogą morską, skąd jednak się wziął i dlaczego właśnie on spośród języków wielu innych ludów przewalających się przez Wyspy zdominował mowę Anglików? Być może stało się tak za sprawą króla Alfreda nazywanego w Anglii Wielkim, który władał w IX wieku niewielką częścią tego kraju.


W odróżnieniu od bardzo znanego na całym świecie legendarnego króla Artura, król Alfred jest postacią mniej znaną ale jak najbardziej autentyczną. Zanim jednak pojawił się anglosaski król Alfred, który język angielski upowszechnił czas wcale nie stał w miejscu. Gdy na wyspach brytyjskich pojawili się Rzymianie były one zamieszkiwane przez liczne mniej i bardziej dzikie plemiona celtyckie. Wszystkich mieszkańców tych wysp Rzymianie dla uproszczenia nazwali Brytami. Po nazwaniu tych ludów wszystkie je podbili i większą część wyspy – Wielkiej Brytanii – wzięli w rzymskie władanie.
Wielu Brytów podczas 400 lat panowania Rzymian przejęło  od nich sposób życia oraz chrześcijaństwo. To właśnie Rzymianie zaczęli zwozić na wyspę wojownicze germańskie plemiona Anglów i Sasów, którzy stworzyli pierwowzór dzisiejszego języka angielskiego. Osiedlali ich na wschodnim wybrzeżu, żeby chronili wyspę przed najeźdźcami, przynajmniej takie było ich założenie. Po odejściu Rzymian nadal przybywali oni na wyspę i zintegrowani już Anglosasi wyparli Brytów na zachodni kraniec Wielkiej Brytanii zajmując mniej więcej te terytoria, którymi władali wcześniej Rzymianie – cała wyspa z wyjątkiem północy (dzisiejsza Szkocja) i wschodu (dzisiejsza Walia). Języki celtyckie, którymi posługiwali się Brytowie przepadły i zostały zapomniane, może jakieś resztki przetrwały w języku walijskim.
Anglosasi nie byli chyba do końca skonsolidowani i raczej skłóceni, bo na zajmowanym terytorium  urządzili aż cztery odrębne królestwa rządzone przez czterech królów, a w każdym z tych królestw używano innej odmiany języka staroangielskiego. Początkowo wierzyli w swoich germańskich bogów, później jednak dało o sobie znać chrześcijaństwo. Początkowo wyparte zostało wraz  z Brytami do Walii, później jednak przedostało się na sąsiednią wyspę Irlandię. W V wieku Święty Patryk ochrzcił prawie całą tą wyspę, a w następnych wiekach irlandzcy mnisi schrystianizowali wszystkie cztery anglosaskie królestwa.
Chrześcijaństwo odegrało dużą rolę w kształtowaniu języka angielskiego. Po czterech wiekach panowania Anglosasów, w połowie IX wieku wyspę zaczęli zalewać Wikingowie, przeważnie Duńczycy i Norwegowie, którzy w krótkim czasie podbili trzy z anglosaskich królestw. Król ostatniego, czwartego królestwa – był to właśnie Alfred – nie tylko nie dał się podbić, ale zaczął odzyskiwać i jednoczyć całe terytorium wyspy, posługując się właśnie religią i językiem angielskim. Potomkowie Alfreda dokończyli jego dzieła jednocząc Anglię i wchłaniając Skandynawów. Język angielski został wzbogacony o wrażenia duńskie ale stał się powszechny i jednolity na całej wyspie i mógł się oprzeć kolejnym najeźdźcom.
Wilhelm Zdobywca i kolejni normandzcy władcy Anglii nie posługiwali się językiem angielskim. Na przykład król Ryszard Lwie Serce, który był w Anglii kilka razy nigdy nie nauczył się anielskiego, co zresztą wypominają mu historycy. Siłą rzeczy jednak dziesięciolecia panowania Normanów sprawiły, że do języka angielskiego przeniknęło wiele słów ze starofrancuskiego. Gdyby jednak w historii Anglii zabrakło króla Alfreda, być może dzisiaj mieszkańcy wysp i nie tylko oni mówiliby może jakąś mieszanką duńskiego i francuskiego.



niedziela, 19 czerwca 2016

Pieśń łuku

Zazwyczaj wyrażenie „pieśń łuku” kojarzone jest w literaturze z bitwą pod Azincourt, bo było to najbardziej spektakularne  zwycięstwo angielskich łuczników nad zakutymi w zbroje hufcami francuskimi. Była to właściwie bardzo krwawa rzeź spowodowana nie tylko skutecznością długich angielskich łuków ale również pychą, zarozumialstwem i zadufaniem Francuzów, którzy zaufali grubym zbrojom i przewadze  liczebnej. „Pieśń łuku” zaczęła się jednak znacznie wcześniej, trwała już gdy rozpoczęły się konflikty angielsko – francuskie, w które zastała wciągnięta prawie cała Europa i które później nazwano wojną stuletnią.
„Pieśń łuku” rozwijała się w Anglii podczas gdy w Polsce panowało jeszcze rozbicie dzielnicowe. Już 100 lat przed bitwą pod Grunwaldem na wyspach brytyjskich o wyniku bitew decydowali łucznicy. Strzała wystrzelona z długiego angielskiego łuku była niebezpieczna dla wrogów oddalonych o 300 metrów, na odległość 100 metrów trafiała precyzyjnie nawet w mały cel – jeżeli łucznik był dobry – a z odległości 50 metrów przebijała prawie każdą zbroję. Wprawiony łucznik potrafił wysłać do 10 takich strzał w ciągu 1 minuty, a niektórzy  z nich mieli tak wyćwiczone mięśnie pleców i rąk, że byli w stanie nawet kilkaset razy w czasie jednej bitwy napiąć ten długi angielski łuk i  posłać wrogowi kilkaset strzał, jeżeli oczywiście tych strzał płynnie im dostarczano.



Nie wszyscy łucznicy mieli tak wytrenowane mięśnie, żeby wysłać wrogiej armii kilkaset strzał w ciągu bitwy, jednak duże oddziały łuczników były bardzo skuteczne w walce. Podobno angielski król Edward III ruszając na podbój Francji zabrał ze sobą 7 tysięcy łuczników, którzy zapewnili mu zwycięstwo w licznych bitwach i potyczkach -  najsłynniejsze to pod Grecy (1346) i pod Poitiers (1356). Skuteczność angielskich łuczników przyniosła im sławę ale również nienawiść Francuzów, którzy pojmanym łucznikom odrąbywali palce napinające cięciwę.
Skąd brali się łucznicy i to w takiej ilości, że można było tworzyć z nich oddziały? „Pieśń łuku” zaczęła się na przełomie XII i XIII wieku kiedy król Edward I nałożył na wszystkich Anglików obowiązek stawiania się do służby wojskowej. Dla najuboższych i najliczniejszych zarazem chłopów najtańszą bronią był łuk, a żeby ich odpowiednio wyszkolić Edward I i jego następcy wyznaczali dni wolne od pańszczyzny, w których musieli obowiązkowo ćwiczyć strzelanie z łuku od młodych lat trenując, rozwijając mięśnie pleców i ramion. Dodatkowo motywowani byli przez urządzane w miastach konkursy w strzelaniu do tarczy, w których można było zdobyć nagrody pieniężne.

Dopiero bitwa pod Azincourt (1415) tak wpłynęła na Francuzów tak, że zaczęli wystrzegać się ostrzału łuczników. Pojęli, że dotychczasowa taktyka na polu walki zmieniła się i grube blachy niekoniecznie zapewniają bezpieczeństwo. W Anglii łuk jeszcze jakiś czas pozostał podstawową bronią strzelecką ale w Europie zaczęła dominować nad łukami i kuszami broń palna. Nie dlatego, żeby była od łuków bardziej donośna, szybkostrzelna lub celna, bo nie była. Jednak oddział strzelców można było stworzyć w kilka dni wykorzystując ludzi przypadkowych i udzielając krótkiego instruktażu. Nie trzeba lat treningu i wyrabiania mięśni. Poza tym był jeszcze efekt psychologiczny huk, no i człowiek trafiony strzałą robił jeszcze kilka kroków i mógł samą swoją masą zagrozić strzelcowi, a trafiony kulą z muszkietu na przykład - przewracał się na plecy.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Mit zniesienia niewolnictwa w USA

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej (USA) przed wojną secesyjną nie były supermocarstwem o scentralizowanej władzy. Gdy na 16 prezydenta  wybrano Abrahama Linkolna USA były dość luźną federacją  d o b r o w o l n i e  zrzeszonych stanów, rządy i władze poszczególnych stanów poszczególnych stanów były w pełni ukształtowane, a instytucji federalnych albo wcale nie było albo były słabo rozwinięte. Na przykład Federalny Departament Sprawiedliwości, który strzegł praw federalnych korzystając początkowo z usług Agencji Pinkertona utworzono dopiero w 1870 roku, a więc 5 lat po śmierci Linkolna.
Część z tych dobrowolnie zjednoczonych stanów – położonych na południu utrzymywało się głównie z eksportu płodów rolnych – zwłaszcza bawełny. Już na długo przed tym zanim Linkoln został prezydentem ponosiły one więcej strat niż zysku z tego zjednoczenia. Liczebność reprezentantów w Kongresie USA, podobnie jak obecnie uzależniona była od gęstości zaludnienia i zawsze gęsto zaludnione stany północne uzyskiwały większość powalającą im demokratycznie przeforsować korzystne dla siebie ustawy.
Stało  się to w końcu przyczyną występowania południowych stanów z Unii, później stany te zawiązały Konfederację. Nasza polska wikipedia nie jest konsekwentna, twierdzi w niektórych artykułach, że do występowania południowych stanów z Unii przyczynił się wybór Linkolna na prezydenta podczas gdy z innych jej artykułów wynika, że Konfederacja była już zawiązana zanim został on prezydentem. Wyolbrzymianie roli prezydenta w tym konflikcie między Północą i Południem jest chyba trochę przesadzone i nagłośnione dopiero w późniejszych latach.
W każdym razie bezpośrednią i prawdziwą przyczyną secesji stanów południowych był konflikt interesów, który uwidocznił się w polityce celnej Unii podporządkowanej interesom północnych stanów. W interesie Północy był rozwój miejscowego przemysłu, więc musieli ograniczyć napływ tanich i dobrej jakości wyrobów z Europy. W tym celu systematycznie podnosili cła na towary z Europy, która nie pozostawała im dłużna i zwiększyła cła na towary amerykańskie.
Dla stanów północnych nie był to duży problem, ponieważ nie eksportowali prawie nic do Europy mając na miejscu chłonny rynek. Zupełnie inaczej sprawa wyglądała w stanach południowych, które bogaciły się na eksporcie do Europy swojej bawełny. Często przedstawia się Konfederatów jako agresorów, jest to jednak wynik propagandy. Oni chcieli tylko prowadzić własną politykę celną i po oderwaniu się od Unii samodzielnie ustalać cła bez stawek zaporowych. Musieli w tym celu pozbyć się ze swoich portów garnizonów wojsk unijnych co większości przypadków przebiegało to pokojowo i spokojnie.
Północ jednak nie mogła tego tak zostawić, pozwolenie na odłączenie się Południa oznaczałoby podział kraju i powstanie groźnego konkurenta, nad którym nie mieliby żadnej władzy. Postanowiła więc siłą przyłączyć zbuntowane stany i wywołała wojnę. To właśnie o władzę i wpływy wybuchła i toczyła się ta wojna. Konfederaci nie chcieli nigdy mieć wpływów na stany północne i ich politykę, walczyli o swoją wolność i niezależność i przegrali z inwazją wojsk Unii.


Gdzie w tym wszystkim sprawa zniesienia niewolnictwa? Unia traktowała niewolnictwo bardzo cynicznie, było im wszystko jedno czy zostanie zniesione czy też nie. Używali go jako narzędzia do walki z secesją. W lipcu 1861 w obawie, żeby nie odłączyły się od niej kolejne stany ogłosiła, że nie walczy o zniesienie niewolnictwa tylko o przywrócenie Unii. Później Linkoln ogłosił, że znosi niewolnictwo w stanach skonfederowanych, pozostawiając je jednak w stanach, w których było legalne pozostających w Unii.
Trudno więc powiedzieć, że wojnę toczono o uwolnienie niewolników, chociaż teraz często to się tak przedstawia, prezydent nie miał zresztą takich kompetencji, żaby znosić niewolnictwo. Ostatecznie zrobiono to dopiero po zakończeniu wojny secesyjnej wprowadzając poprawkę do konstytucji.

sobota, 21 maja 2016

Praga pełna historii

W Pradze jest  tak dużo zabytków, że można by nimi obdzielić kilka miast i nie ma w tym nic dziwnego, bo powstała ona z kilku odrębnych i niezależnych ośrodków miejskich. Tak więc gdy biskupem Pragi był Wojciech Sławnikowic -  późniejszy Święty Wojciech, była ona raczej niezbyt dużym miastem. Kiedy 300 lat po Wojciechu rządzący w Pradze ostatni Przemyślidzi zostali królami Polski na Wełtawie nie było jeszcze ani Mostu Karola ani żadnego innego mostu. Do przeprawy przez rzekę służył bród, bardzo wygodny ponieważ właśnie w Pradze pod powierzchnią rzeki znajduje się próg skalny, od którego być może miasto wzięło nazwę.


Przez znacznie więcej lat niż Polacy Czesi pozbawieni byli własnego państwa, własnego języka, który uległ zapomnieniu, własnej historii i własnych, czeskich bohaterów narodowych. Chętnie. Więc i z konieczności sięgają do czasów średniowiecza, gdy byli jeszcze samodzielnym państwem po bohaterów i ulubieńców. Jednym z nich jest Jan Żiżko człowiek wojny, bardzo waleczny wojownik i znakomity wódz. W Polsce dzielnie walczył w bitwie pod Grunwaldem przeciw Krzyżakom, Niemcom, Ślązakom i ... innym Czechom, którym zapłacili Krzyżacy. Podobno właśnie podczas tej bitwy stracił oko. Później został naczelnym wodzem husytów.  Zwycięskim wodzem. Stoczył wiele bitew z krucjatami papieskimi i  nigdy żadnej nie przegrał. Jego autorytet był tak wielki, że po jego śmierci podczas zarazy, husyci nazwali się sierotkami. Żeby uczcić pamięć Jana Żiżki, który nie raz gromił  Niemców i Francuzów wdzięczni mu Czesi postawili mu w Pradze monumentalny pomnik i nazwali Żiżkowem jedną z dzielnic  miasta.

 

Jan Hus był duchownym i rektorem uniwersytetu w Pradze – uznawanym jest za twórcę literackiego języka czeskiego. Zaczął wytykać pychę, obłudę i rozwiązłość dostojników i księży kościoła katolickiego, a było to w czasach gdy KK miał aż trzech papieży jednocześnie, którzy się nawzajem zwalczali. Hus został podstępnie zwabiony na sobór, który odbywał się w Konstancji i spalony jako heretyk. Wywołało to w Czechach trwającą wiele lat rewolucję. Gniew Husytów skupiał się głównie na Niemcach, wielokrotnie najeżdżali i łupili Śląsk, omijając jednak Wrocław, którego nie byli w staniem zdobyć. Z Polakami żyli chyba w przyjaźni, a nawet wspierali ich w wojnach z Krzyżakami, w każdym razie nic nie świadczy o tym, żeby najeżdżali na Małopolskę. Niemcy mścili się później na Czechach przez 300 lat nie, wolno im było używać swojego języka, który był zakazany i w końcu całkiem zanikł. Dopiero po I wojnie zaczęli go odtwarzać dobierając słowa ze wszystkich języków słowiańskich. Mimo kilkuset lat germanizacji i dość brutalnej rekatolizacji poglądy Jana Husa do dziś przetrwały wśród Czechów. Powstał odrębny kościół husycki, a Czesi do dziś bardzo niechętnie patrzą na KK. Postawili Husowi pomnik w Pradze, a każda rocznica jego spalenia jest czeskim świętem narodowym.




Oglądając dzisiaj piękne zabytki Pragi trzeba jednak pamiętać, że większość z nich zbudowali Niemcy i Austriacy w czasach, gdy wszystko co czeskie było zakazane.





















Nie ustrzegli się Prażanie  terroru komunistycznego, chociaż wyglądało to trochę inaczej niż w Polsce. W Czechach nie było czegoś takiego jak Powstanie Warszawskie, nie wyginął więc kwiat najzdolniejszej młodzieży i inteligencji. Rząd polski przebywając w Londynie czuł się całkowicie bezpiecznie, odciął się od komunistów i wydał im wojnę. Była ona tragiczną dla Polaków przebywających w Polsce, którzy bezpieczni nie byli. Czesi początkowo próbowali z komunistami współpracować i wspólnie z nimi stworzyli rząd demokratyczno – komunistyczny, więc represje spadły na nich później po interwencji wojsk Układu  Warszawskiego. Niezależnie od tych różnic podobnie jak w Warszawie stoi Pałac Kultury tak 8 lat stał w centrum Pragi największy na świecie pomnik Stalina. Do jego budowy jak twierdzi wikipedia, użyto 17 tysięcy ton materiałów, czyli betonu, żelaza i granitu.



Humor  Prażanom ciągle jednak dopisuje, jak się zdaje, bardzo im imponuje wszelkiego rodzaju przekora, zwłaszcza zuchwała, dlatego bardzo im się spodobał gest jaki zrobił Kozakiewicz podczas olimpiady w Moskwie w 1980 roku. Zaimponowała im fantazja i odwaga, której trzeba było, żeby wykonać taki gest w Moskwie w odpowiedzi na gwizdy tysięcy radzieckich kibiców. Zainspirowało ich to do postawienia w Pradze rzeźby upamiętniającej ten gest.



środa, 20 kwietnia 2016

Bitwa morska z Krzyżakami

Krzyżacy zajmując w 1308 roku Pomorze Gdańskie, zajęli Gdańsk właściwie za zgodą Polaków, bez walki. Mieli w założeniu tylko pomóc odeprzeć atak Brandenburczyków i odejść. Zamiast tego po wyparciu Brandenburczyków, być może pozorowanym, bo całkiem możliwe jest, że już wcześniej zawarli z nimi tajne przymierze, urządzili w Gdańsku czystkę etniczną mordując większość mieszkających tam Polaków. Jednocześnie ciągle bez walki, jako sojusznicy zajęli Tczew i ani myśleli z tych miast ustąpić.
Widzieli o słabości Władysława Łokietka i słusznie przewidywali, że nie jest on w stanie skutecznie upomnieć się o Pomorze, bo Polska była jeszcze właściwie rozbita na księstwa i słaba. Nie wyczuwając oporu Krzyżacy w 1309 roku ruszyli dalej na południe ale było już jasne, że nie są sojusznikami, więc Świecie broniło się przed nimi 2 miesiące. Zdobycie Pomorza Gdańskiego przez Krzyżaków doprowadziło do tego, że ich państwo zaczęło graniczyć z Brandenburgią co zapewniło im łączność ze wszystkimi państwami niemieckimi, w których prowadzili nabór nowych braci. Było też powodem przeniesienia siedziby Wielkiego Mistrza z Wenecji do Malborka.
 
 
 


Taki stan rzeczy utrzymywał się ponad 150 lat, werbowani przez zakon rycerze i nie tylko rycerze ale również pospolite łotry – Krzyżacy byli jedynym zakonem, który miał zezwolenie od papieża na przyjmowanie w swoje szeregi przestępców – dostawali się bez przeszkód drogą lądową na ziemie Zakonu, którego siły wspierali lub zasilali. Przeminęło przez ten czas kilka pokoleń i na teren Pomorza Gdańskiego napłynęła ludność pochodzenia niemieckiego. Ludność największych miast - Gdańska i Elbląga – stanowili prawie wyłącznie Niemcy.
Kupcy z dużych miast całej Europy zrzeszyli się i stworzyli Hanzę, żeby kontrolować i monopolizować handel do niej dołączyli kupcy z Gdańska i Elbląga. Do tego potężnego międzynarodowego związku należało także Chełmno i Toruń. Podatki i cła nakładane przez Krzyżaków musiały Hanzie bardzo przeszkadzać, bo dławiły handel i utrudniały bogacenie się. Tak więc się stało, że silny Zakon widziany był przez członków  Hanzy jako zapora na rzece złota. Nie wiadomo dlaczego historycy zajmujący się wojną, którą dzisiaj nazywamy Trzynastoletnią pomijają w ogóle fakt istnienia Hanzy, która w ówczesnej Europie była bardzo znaczącą siłą polityczną i często to właśnie ona rządziła ówczesnymi władcami. Jej mieczem, tarczą i mową było złoto.
Być może nie zachowały się dokumenty świadczące o interwencji Hanzy, która zazwyczaj działała niejawnie przekazując złoto poprzez osoby trzecie. Prawdopodobnie to właśnie ona zaaranżowała całą wojnę posługując się Kazimierzem Jagiellończykiem w celu pognębienia Krzyżaków. Ktoś zainicjował utworzenie i sfinansował działalność Związku Pruskiego, który funkcjonował mimo sprzeciwu papieża i cesarza. Ktoś dał królowi polskiemu pieniądze na zaciąg wojska, którego nie miał. Ktoś sfinansował flotę, która powstrzymała Duńczyków płynących Krzyżakom na pomoc. Czy oprócz Hanzy był jeszcze ktoś tak potężny i bogaty, żeby to zrobić?
Bitwa morska, która ostatecznie przypieczętowała klęskę Krzyżaków również musiała być sfinansowana przez Hanzę. Była to jedna z największych ówczesnych bitew na Bałtyku, brało w niej udział co najmniej 70 okrętów i co najmniej 3 tysiące ludzi. Połączone floty niemieckich mieszkańców Gdańska i Elbląga zniszczyły flotyllę desantową Krzyżaków, którzy mieli wspomóc oblegany przez wojska polskie Gniew. Hanza nie chciała na to pozwolić, ponieważ to właśnie obsadzony Krzyżakami Gniew najbardziej przeszkadzał handlowi na Wiśle. Bitwa morska miała miejsce na Zalewie Wiślanym w pobliżu ówczesnego głównego ujścia Wisły.




Wysłanie floty desantowej z Królewca na Pomorze było w tej wojnie ostatnią krzyżacką inicjatywą. Nie doczekawszy się pomocy Gniew się poddał, a pokonany Zakon podpisał II pokój toruński oddając Polsce całe Pomorze Gdańskie. Prawdopodobnie właśnie o to chodziło Hanzie – żeby ujście Wisły należało do Polski, uważali króla polskiego za znacznie słabszego przeciwnika niż Zakon i bardziej podatnego na manipulacje. Polska na tym skorzystała, bo Hanza wkrótce przestała istnieć, a Pomorze Gdańskie zostało w Polsce 300 lat.