sobota, 24 stycznia 2015
"Sabaton" nie zaśpiewa o bitwie pod Kircholmem
„Żadna armia nie stanie na ziemi bronionej przez Polskie
Wojsko, dopóki nie przypadnie czterdziestu najeźdźców na jednego obrońcę”.
Bardzo piękne i patriotyczne słowa. Wzniosłe. Można powiedzieć, że godne
polskiego utworu. Sławiącego polski naród.
Tymczasem to szwedzka kapela rockowa „Sabaton” zajęła się promowaniem
bohaterstwa polskich żołnierzy w kampanii wrześniowej. Dlaczego nie robią tego
sami Polacy? Czyżby ze skromności ? Przecież w naszej historii wiele jest
przykładów, z których możemy być dumni i wszyscy poczulibyśmy się lepiej, gdyby
zostały one rozpropagowane i wypromowane, niekoniecznie przez obcych.
To zastanawiające dlaczego wielkie historyczne bitwy, w
których Polacy odegrali chwalebną rolę, na przykład: bitwa pod Chocimiem, pod
Mokrą lub nad Bzurą itp. nie stały się jeszcze tematem filmów lub innych
publikacji propagandowych. Wpłynęłoby to na pewno na naszą świadomość narodową
i pozwoliłoby poczuć dumę z tego, że jesteśmy Polakami. Funkcjonuje w naszym
kraju Instytut Pamięci Narodowej ale działa on jakby w drugą stronę. Nie możemy
być dumni z postaci, które on wytropi. Szkoda, że IPN działa w taki sposób.
Trudno przecież wymagać od innych narodów sławienia polskiego oręża. Szwedzki
zespół raczej nie wykona utworu o klęsce Szwedów i to takiej klęsce jak na
przykład pod Kircholmem. Chodkiewicz z małą armią polską, pokonał 3 razy
większą armię Szwedów i wybił ich. Po bitwie naliczono podobno 100 zabitych
Polaków i 9.000 Szwedów, było więc 90 zabitych na 1.
Doczekało się ekranizacji wiele dzieł literackich, prawie każdy wie kto to był
Kmicic, chociaż go nigdy nie było, ale już nie tak wielu wie kto to był
Chodkiewicz. Prawie w każdym polskim mieście jest ulica Chodkiewicza ale gdy
zapytasz na przykład jakiegoś studenta kim on właściwie był, to nie wiem co Ci
odpowie. To filmy a nie książki są dzisiaj nośnikiem wiedzy, także historycznej
niestety nie wszyscy mają świadomość, że są one także elementem propagandy i
nigdy nie przedstawiają całkowitej prawdy. Nawet filmy dokumentalne pokazują
tylko tę część prawdy, którą chciał nam pokazać producent.
Dziwnym może się wydawać, że podczas gdy o polskim wojsku i
jego działaniach powstało w Polsce mniej filmów niż o zwycięstwach wojsk
radzieckich. Za sprawą „Czterech pancernych” więcej przecież wiemy o ofensywach
sowietów niż o kampanii wrześniowej. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że film
powstał w Polsce Ludowej i przedstawiona w nim wersja historii odpowiada tamtej
władzy, której już nie ma. Może więc nadszedł już czas, żeby w końcu
przedstawić polską wersję wydarzeń. Pokazać na filmie jak naprawdę wyglądało
„wyzwolenie” Polski przez armię radziecką.
wtorek, 20 stycznia 2015
Wojna trwa zawsze na Kaukazie
Zawsze byłem zafascynowany reportażami Ryszarda
Kapuścińskiego. Imponowało mi, że on, dziennikarz z Polski miał okazję
rozmawiać z takimi ludźmi jak Idi Amin, Haile Sellasje czy Luis Armstrong.
Pochłaniałem jego relacje z Ameryki Południowej i Afryki, a także te zza naszej
wschodniej granicy, bo Kapuściński i tam podróżował. Ze swojej pierwszej swojej
podróży do Związku Radzieckiego napisał zbiór reportaży „Kirgiz schodzi z
konia”, później był tam jeszcze raz i napisał „Imperium” - reportaże o upadku
ZSRR.
O ile jednak Kapuściński odbywał podróże do odłączających
się republik, to inny nasz rodak Wojciech Jagielski po prostu tam przebywał,
głównie na Kaukazie. Podczas gdy większość korespondentów wojennych z całego
świata jeździła na Bałkany obserwować wojnę w byłej Jugosławii, on całe
miesiące spędzał w Tbilisi, Erewanie, Baku, Machaczkale, Groznym, itd.
Nawiązywał znajomości, rozmawiał z ludźmi, opłacał ochronę na terenach objętych
konfliktem. Na terenie całego Kaukazu porywanie ludzi dla okupu stało się
powszechnym i bardzo dochodowym procederem.
Jagielski opisał swoje kaukaskie spostrzeżenia w dwóch
książkach „Dobre miejsce do umierania” i „Wieże z kamienia”, które pozwalają, przynajmniej mi pozwoliły, pogłębić
i uporządkować wiedzę o tym zakątku świata. Nie muszę już bezkrytycznie wierzyć
w chaotyczne doniesienia mediów na temat incydentów w tym rejonie. Na Kaukazie
na terytorium nie większym od Polski żyje około stu bardzo wojowniczych i
kłótliwych narodów, które wyznają różne religie. Czasami nawet część jednego
chrześcijańskiego narodu zmienia wyznanie i staje się muzułmanami, jak na
przykład Adżarowie w Gruzji.
Dlatego wojna na Kaukazie tli się zawsze i tłumiona jest
tylko przez żelazną rękę okupanta. Dopóki okupantem było imperium rosyjskie był
tam względny spokój, ale gdy osłabło konflikty wybuchły z nową siłą. Nowo
powstałe imperium radzieckie musiało Kaukaz od początku podbijać. Dopóki było
mocne trwał pokój, a gdy zaczęło słabnąć, drżeć w posadach i rozpadać się na
Kaukazie znowu zawrzało. Generałowie rosyjscy umiejętnie wykorzystują i
podsycają nastroje narodowościowe, żeby jak najwięcej uzyskać dla siebie.
Dużo musieli wycierpieć Ingusze. Po zakończeniu II wojny
światowej Stalin wygnał z Kaukazu całe narody, które jego zdaniem wykazały zbyt
słabą wolę walki w obliczu zbliżających się wojsk hitlerowskich. Zesłał te
narody, wśród nich Inguszy na pustynie Kazachstanu i na Syberię. Połowa
zesłańców wyginęła, jednak minął czas Stalina i władze pozwoliły zesłanym
narodom wrócić na Kaukaz. Okazało się wtedy, że podczas gdy Czeczeni na
przykład zastali swoje domy zapuszczone, a pola zarośnięte, to Ingusze nie
zastali ich wcale, bo podczas ich nieobecności część ich ziem znalazła się w
granicach Osetii.
Sporo wycierpieli również Ormianie, jedni z pierwszych
chrześcijan, którzy uważają się za bezpośrednich potomków Noego, ponieważ w
okolicach Armenii osiadła po potopie biblijna Arka. Po pogromach w Turcji na
początku XX wieku, w których zginęło ich około 1,5 miliona, rozeszli się po
całym świecie. Jednak gdy pogromy zaczęli urządzać Azerowie spokrewnieni z
Turkami, Ormianie powiedzieli – dość i chwycili za broń. Wygnali mniejszość
Azerską z Górskiego Karabachu i pomimo, że oficjalnie jest on częścią
Azerbwejdżanu, w rzeczywistości jest autonomiczny. Obecnie można do Górskiego
Karabachu wjechać tylko od strony Armenii, bo granica z Azerbejdżanem jest
zamknięta.
Samarkanda - stolica okrutnika
W tym samym czasie gdy w Polsce miłościwie panował Władysław Jagiełło, daleko na wschodzie, za Uralem budował swoje imperium Timur zwany także Tamerlanem. Budował je nie za pomocą handlu i dyplomacji ale za pomocą wojny, terroru i okrucieństwa, co wcale nie przeszkadzało podbijanym narodom (przynajmniej tym, którzy z tych narodów przeżyli) nazywać go Panem Świata. Pan Świata był wprawdzie analfabetą i kaleką (po otrzymanych w bitwie ranach miał niesprawną jedną rękę i jedną nogę) ale duch się w nim tlił nieugięty i wolę miał przepotężną. Podobno nieźle grał w szachy i słynął też z tego, że zawsze dotrzymywał słowa, które dawał załogom oblężonych twierdz, żeby zmusić je do kapitulacji.
Oto jeden z przykładów dotrzymywania słowa przez Timura, który znalazłem w wikipedii: "Straszny los spotkał osmańską załogę miejscowej twierdzy złożoną z około trzech tysięcy ormiańskich sipahi w służbie tureckiej. Przed kapitulacją Timur przyrzekł im, że nie przeleje ich krwi. Gdy się poddali, zakuto ich w kajdany, wrzucono do specjalnie wykopanych rowów i zasypano ziemią, dowódców zaś utopiono w studni. Nie było więc rozlewu krwi" Zapewne w innych przypadkach wyglądało to dość podobnie. Tak więc można powiedzieć, że Timur dokonywał podbojów stosując okrucieństwo, nigdy nie miał skrupułów, żeby każąc zabijać tysiące ludzi, a ich głowy poukładać w ogromne, odstraszające stosy. Dzięki temu później strach przed nim go wyprzedzał i walczył za niego.
Miał jednak Timur pewną słabość, w związku z tym, że uważał się za Pana Świata, pragnął żeby stolica jego imperium Samarkanda, była najświatlejszym, najwspanialszym i najpiękniejszym na świecie miastem, słynącym z pięknych pałaców, rzeźb, malowideł, sztuki i poezji, pomimo że on sam był przecież analfabetą. Stało się więc tak, że został Timur swoistym mecenasem sztuki. Zawsze zanim wyrżnął ludność jakiejś miejscowości, najpierw jego sprawnie działający wywiad powybierał wszystkich artystów i rzemieślników, żeby wysłać ich do Samarkandy. To miasto, o którym piszą, że jest jedną z najstarszych zaludnionych miejscowości na świecie, przeżywało w czasach Timura swój rozkwit i rozwijało się już nie tylko dlatego, że leżało na jedwabnym szlaku. Na początku XVI wieku wnuk Timura był inicjatorem zbudowania w Samarkandzie obserwatorium astronomicznego, najnowocześniejszego na świecie. Jego szczątki (obserwatorium) przetrwały do dziś.
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Elektroniczne dusze
Niesamowity gość. Przez całe swoje życie był biedakiem i ćpunem.
Współcześni mu Amerykanie lekceważyli go i pokpiwali sobie z tego co pisał.
Jednak współcześni mu pisarze, którzy za jego życia uznawani byli za wielkich i
odbierali prestiżowe nagrody powoli są zapominani, a o nim jest ciągle głośno.
Philip K. Dick napisał kilkadziesiąt powieści, jedna z nich „Czy androidy marzą
o elektrycznych owcach?” została zaadaptowana przez filmowców i powstał słynny
„Łowca androidów”. Film chociaż wypaczył zasadnicze przesłanie autora książki
został jednak przez samego Dicka zaaprobowany. Być może ze względu na
honorarium.
W powieści Dick stworzył sztucznych ludzi – androidy, tylko po to żeby dociec czym jest człowieczeństwo. Według wyrażonego przez niego poglądu człowiek wyróżnia się spośród innych stworzeń dzięki empatii - zdolności współczucia. Powieściowe androidy, chociaż inteligentniejsze od ludzi i pod wieloma względami od ludzi doskonalsze, zdolności współczucia nie posiadają. Dlatego główny bohater – łowca zbiegłych androidów, żeby się upewnić czy ma do czynienia z robotem czy z człowiekiem przeprowadza test na współczucie.
Zasadniczym zadaniem łowcy androidów jest zidentyfikowanie i zniszczenie każdego androida. Zniszczenie. Początkowo Dickowski łowca nie myśli o niszczeniu sztucznego człowieka jako o zabijaniu. O tym właśnie jest ta książka. Stopniowo łowca poznaje androidy i ich naturę, budzi się w nim empatia, zrozumienie i współczucie. Wreszcie ludzka natura bierze w nim górę, zdaje sobie sprawę, że niszczenie androidów niczym nie różni się od
zabijania ludzi. Nie jest w stanie dalej zabijać, mimo silnej motywacji finansowej. W filmie zrobionym według kanonu hollywoodzkiego łowca do końca pozostaje beznamiętnym zabójcą, a empatia budzi się w androidzie.
Z Dickiem związana jest też historia, która ma polski akcent. Stanisław Lem wcześniej niż inni dostrzegł w nim wizjonera, nakłonił Wydawnictwo Literackie do wydania jego powieści „Ubik”. Gdy Dick dowiedział się o olbrzymim nakładzie książki sądził, że otrzyma wysokie honorarium. Jednak gdy wytłumaczono mu, że musiałby przyjechać do Krakowa, żeby otrzymać niewymienialne złotówki poczuł się oszukany i stwierdził, że ta cała sprawa to spisek KGB i napisał długi donos do FBI.
W powieści Dick stworzył sztucznych ludzi – androidy, tylko po to żeby dociec czym jest człowieczeństwo. Według wyrażonego przez niego poglądu człowiek wyróżnia się spośród innych stworzeń dzięki empatii - zdolności współczucia. Powieściowe androidy, chociaż inteligentniejsze od ludzi i pod wieloma względami od ludzi doskonalsze, zdolności współczucia nie posiadają. Dlatego główny bohater – łowca zbiegłych androidów, żeby się upewnić czy ma do czynienia z robotem czy z człowiekiem przeprowadza test na współczucie.
Zasadniczym zadaniem łowcy androidów jest zidentyfikowanie i zniszczenie każdego androida. Zniszczenie. Początkowo Dickowski łowca nie myśli o niszczeniu sztucznego człowieka jako o zabijaniu. O tym właśnie jest ta książka. Stopniowo łowca poznaje androidy i ich naturę, budzi się w nim empatia, zrozumienie i współczucie. Wreszcie ludzka natura bierze w nim górę, zdaje sobie sprawę, że niszczenie androidów niczym nie różni się od
zabijania ludzi. Nie jest w stanie dalej zabijać, mimo silnej motywacji finansowej. W filmie zrobionym według kanonu hollywoodzkiego łowca do końca pozostaje beznamiętnym zabójcą, a empatia budzi się w androidzie.
Z Dickiem związana jest też historia, która ma polski akcent. Stanisław Lem wcześniej niż inni dostrzegł w nim wizjonera, nakłonił Wydawnictwo Literackie do wydania jego powieści „Ubik”. Gdy Dick dowiedział się o olbrzymim nakładzie książki sądził, że otrzyma wysokie honorarium. Jednak gdy wytłumaczono mu, że musiałby przyjechać do Krakowa, żeby otrzymać niewymienialne złotówki poczuł się oszukany i stwierdził, że ta cała sprawa to spisek KGB i napisał długi donos do FBI.
Joanici w Forcie Anioła
Czy byłeś może na Malcie? Ja jeszcze nie byłem, mam jednak kilku znajomych, którzy tam byli. Zwiedzali głównie Valettę, bo prawdę mówiąc poza tym miastem nie ma tam za bardzo czego zwiedzać. Wszyscy jednak, którzy je widzieli są zachwyceni jego stylem i klimatem, zabytkami, fortyfikacjami i stromymi uliczkami. Nie za duże jednak ci zwiedzający mają pojęcie skąd Valetta ma nazwę i jaka jest jej historia. Przyznaję, że też miałem o tym dość mgliste pojęcie, niby coś tam czytałem o joanitach na Malcie, ale nie do końca. Postanowiłem więc sprawę zgłębić, może tam się kiedyś wybiorę, z przecież zupełnie inaczej ogląda się miejsce, którego historię znamy. Łatwiej wtedy wczuwamy się w atmosferę, a nasze odczucia i wrażenia są podczas takiego zwiedzania o całe niebo bogatsze, mocniejsze, tym bardziej gdy historia jest tak fascynująca jak ta, która wiąże się z powstaniem Valetty.
Człowiekiem, od którego nazwiska miasto wzięło nazwę był
Jean de Valette wielki mistrz zakonu joanitów. Nazywają go także ostatnim
wielkim krzyżowcem lub Żelaznym Starcem. W chwili inwazji Turków, przed którymi
obronił Maltę w 1565 roku miał już 71 lat, a jeszcze wywijał w potrzebie
mieczem. Zanim jednak de Valette zabrał się do fortyfikowania i umacniania
Malty, rozbudowy Fort Anioła i budowy Fortu Świętego Elma, musiał najpierw
skonsolidować Zakon i przywrócić joanitom wiarę we własne możliwości.
Zwłaszcza, że byli oni zdemoralizowani pasmem militarnych porażek. Turcy
wyparli ich kolejno z Cypru, Rodos i Trypolisu, a Joanici podzielili się na
grupy narodowościowe, które wzajemnie się obwiniały o poniesione klęski.
Zwłaszcza Hiszpanie i Francuzi.
Czas na niesnaski narodowościowe nie był jednak dobry. Mówi
się, że Malta była ostatnim bastionem joanitów. Wielki mistrz Jean de
Valette potrafił to członkom zakonu
wyperswadować i nagiąć wolę wszystkich frakcji tak, jak zgina się palce tworząc
pięść. Właśnie o tą skonsolidowaną pięść rozbiła się turecka inwazja na Maltę.
Około 40 tysięcy Turków, którzy przez 4 miesiące próbowali zdobyć pozycje joanitów
i nie dali rady. Wreszcie odeszli, przypieczętowując największe zwycięstwo
Zakonu w historii. W miejscu obrony powstało miasto nazwane Valettą, a każda
rocznica dnia, w którym odeszli upokorzeni Turcy jest do dziś maltańskim
świętem narodowym.
niedziela, 18 stycznia 2015
Biali i czarni, osobno i razem
Polski reporter Wojciech Jagielski po kilku pobytach w Afryce Południowej pokusił
się o opisanie dziejów apartheidu i jego zniesienia. Opisał wszystko pokazując
zmiany w życiu i świadomości mieszkańców rolniczego miasteczka Ventersdorp
położonego na transwaldzkim stepie zachodzące na przestrzeni ostatnich
kilkudziesięciu lat. Z pewnością nieprzypadkowo wybrał miasteczko Ventersdorp,
ponieważ właśnie z niego pochodził i w nim mieszkał Eugène Terre'Blanche, który został
zamordowany przez swoich czarnoskórych pracowników w kwietniu 2012 roku. Eugène
Terre'Blanche był przywódcą organizacji działającej na rzecz nie dopuszczenia
do upadku polityki apartheidu, a później wspierającej białych przeciw czarnym.
Przede wszystkim jednak był Burem, a historia Burów związana jest dość ściśle z
powstaniem Republiki Południowej Afryki.
Dwie wojny
Burowie to rolnicy pochodzenia głównie niderlandzkiego,
francuskiego, niemieckiego i brytyjskiego ale są wśród nich również rody
pochodzenia polskiego. Osiedlali się w Kraju Przylądkowym na południowym
wybrzeżu Afryki od XVII wieku. Wyparli ich stamtąd w XIX wieku masowo napływający osadnicy angielscy.
Burowie ruszyli w głąb lądu na północ, podobnie jak osadnicy amerykańscy na
Dziki Zachód i walcząc z plemionami
murzyńskimi utworzyli swoje niepodległe burskie republiki. Anglicy próbowali
ich podbić i podporządkować, pierwszą jednak wojnę z Burami przegrali.
Kilkanaście lat po tej wojnie na terenie burskich republik zostało odkryte
złoto i diamenty, co zdeterminowało Anglię do ostatecznego podboju. Humanitarni
Anglicy przeprowadzili więc wojnę totalną niszcząc miasta i zamykając ludność burską w obozach koncentracyjnych, w
1900 roku.
Apartheid, czyli osobno.
Po przegranej wojnie Burowie pozostali właścicielami swojej
ziemi, chociaż już nie jako obywatele własnych republik ale jako poddani
Anglii. Nadal więc to oni rządzili tym dominium brytyjskim, a później
proklamowaną przez siebie republiką. Od początku stosowali politykę segregacji
rasowej opartą na różnicy koloru skóry. Tylko biali uważali się za obywateli i
mieli prawa wyborcze. Biali mieli osobne miasteczka i dzielnice, w których
czarnym wolno było przebywać tylko w ciągu dnia. Czarni mieszkali osobno w
czymś w rodzaju slumsów, nie wolno im było otwierać sklepów, głównie po to,
żeby zapewnić obrót w sklepach białych. Do sklepu z mięsem na przykład nie
wolno im było wchodzić, to sprzedawca wynosił im ze sklepu mięso, które jego
zdaniem nadawało się dla czarnych. Czarni musieli chodzić do specjalnie dla
nich przeznaczonych szkół, w których uczono ich tylko tego co zdaniem białych
było murzynom potrzebne. Można powiedzieć, że czarni byli traktowani jako bydło
robocze, potrzebne ale bez żadnych praw.
Taki absurdalny podział społeczeństwa powodował, że rządzący
w RPA zostali napiętnowani przez światową opinię publiczną, zarówno
poszczególne rządy jak i międzynarodowe organizacje obrony praw człowieka wywierały
na nich naciski. Rosła też świadomość czarnoskórej części społeczeństwa,
zwłaszcza w wielkich miastach nasilały się protesty i rozruchy. Poza tym ten
absurdalny podział społeczeństwa był coraz bardziej kosztowny, w wielu
przypadkach rządzenie takim państwem wymagało zwiększenia liczby urzędników,
służb porządkowych i policji, a i tak w wielkich miastach coraz trudniej było
kontynuować politykę apartheidu. Rząd RPA wydzielił teoretycznie niepodległe
bantustany, rodzaj rezerwatów dla czarnoskórej ludności i finansował
działalność niby rządów tych niby państw. Rząd, żeby zapewnić sobie
przychylność około 3 milionowej rzeszy burskich farmerów subwencjonował
rolnictwo, między innymi przez ustanawianie gwarantowanych cen skupu zbóż.
Zastrzegł tylko dla białych wykonywanie niektórych zawodów, żeby zapobiec
powstawaniu białej biedoty. Takie prace jak na przykład maszynista na kolei,
czy monter telefonów czarni wykonywali prawie za darmo, a biali automatycznie
dostawali za ich wykonywanie 5 –6 razy większe pensje. Ciągle zwiększały się
wydatki na utrzymanie systemu segregacji rasowej. Biali z wielkich miast dążyli
do jego zniesienia, dostrzegali jego idiotyzm, gdy na przykład biały chciał
sobie usiąść w parku nie wystarczało znalezienie jakiejś ławki, musiała to być
ławka dla białych. Zdarzały się też pomyłki, w kraju w którym całe życie
zależało od wpisania przy nazwisku słowa – biały lub czarny – wpisanie omyłkowo
przy urodzeniu słowa „czarny” do rejestru wiązało się z kłopotami.
Czarni i biali – razem.
Pomimo nienawiści czarnoskórej części ludności RPA do białych
przejście z apartheidu do pełnej demokracji odbyło się bezkrwawo, bez żadnego
rozliczania. Stało się tak głównie dzięki białemu prezydentowi F. W. de
Klerkowi i przywódcy opozycji czarnoskórych Nelsonowi Mandeli, obydwaj
otrzymali pokojową nagrodę Nobla. Nelsona Mandelę można porównywać z Lechem
Wałęsą. Murzyni uzyskali wprawdzie prawa wyborcze i poza tym niewiele więcej. Z
wyjątkiem tych, którzy dorwali się do rządu i samorządów pozostali biedni. Białym
farmerom natomiast znacznie się pogorszyło, rząd czarnych przestał
subwencjonować rolnictwo. Zniósł cła i taniej było sprowadzać żywność zza
granicy niż uprawiać ziemię. Okazało się również, że kilka pokoleń specyficznej
edukacji w południowo – afrykańskich szkołach skutecznie oduczyło czarnych od
odpowiedzialności za cokolwiek. Przez całe życie nie posiadali niczego i byli
nauczeni, a właściwie wytresowani, żeby tylko wykonywać polecenia.
Przekleństwo Piastów
Trudno byłoby zaprzeczyć, że Mieszko
I zapoczątkował tworzenie polskiej państwowości. Jako pierwszy z polańskich
władców zrozumiał, że w czasach w których żył bez przyjęcia chrześcijaństwa nie
jest możliwe scalenie w jedno słowiańskich plemion i zapanowanie nad nimi.
Sprawienie by poczuli się jednym narodem. Prawie całe życie poświęcił walce ze
słowiańskimi bogami oraz ich kapłanami i żercami. Wspomagał chrześcijańskie
duchowieństwo i umacniał je swoją siłą i powagą. Manewrował między papieżem i
cesarzem, musiał nawet oddać cesarzowi syna jako zakładnika. Robił wszystko,
żeby państwo polskie było jedną całością. Przygotowywał swego syna Bolesława do
rządów i objęcia władzy nad całym niepodzielonym krajem. Jednak pod koniec
swego życia postąpił jakby wbrew sobie i podzielił państwo i dał jego część
swojej drugiej żonie i jej synom. Zapoczątkował tym samym coś co stało się
przekleństwem pierwszych Piastów i wywołał wojnę domową między przyrodnimi
braćmi.
Bolesław Chrobry w końcu tę wojnę wygrał, chociaż z początku
niewielu na niego stawiało, jego macochę i braci wspierali Czesi i część grafów
niemieckich. Wygrał, ale kraj został spustoszony, wielu ludzi zginęło z powodu
Ody i jej synów. Bolesław jednak scalił nasze państwo, nawet je rozszerzył, przeniósł wojny poza granice. Ćwierć wieku
dobrobytu i umocnienie chrześcijaństwa bardzo zjednoczyło ludność kraju,
Polanie, Wiślanie i Mazowszanie poczuli się jednym narodem. Miał jednak Chrobry
syna pierworodnego Bezpryma, którego wygnał i umieścił w klasztorze, przymusowo.
Z dwóch młodszych synów, których miał z ukochaną żoną Emnildą, starszego -
Mieszka wyznaczył na swojego następcę. Kształcił go i przyuczał do objęcia
dziedzictwa, a młodszego – Ottona całkowicie odsunął od spraw państwowych.
Bolesław Chrobry był na tyle silny militarnie i na tyle zręczny politycznie, że
samo jego imię powstrzymywało sąsiadów przed wrogimi działaniami. Na wieść o
jego śmierci wszystko się zmieniło.
Mieszko
II zwany też, chyba niesprawiedliwie Gnuśnym był jednym z najlepiej
wykształconych władców Polski. Całe jego wykształcenie jednak na nic mu się nie
przydało. Gdy rozeszła się wieść , że zmarł Chrobry jego podstarzały już
syn Bezprym uciekł z klasztoru i
próbował uzyskać tron polski przy pomocy króla węgierskiego, a gdy to nie
wyszło przy pomocy Rusinów. Jednocześnie lekceważony młodszy brat Otton uzyskał
wstawiennictwo cesarza niemieckiego w sprawie przydzielenia mu części Polski.
Mieszko został uwięziony przez Czechów,
tymczasem kraj pustoszyli Rusini, a Bezprym mordował jego stronników.
Gdy zginął Bezprym Mieszka wypuszczono z więzienia, musiał złożyć hołd
cesarzowi i zgodzić się na podział kraju. Zrzekł się tytułu króla i został
księciem jednej z trzech części Polski, któyą podzielił cesarz. Po niedługim
czasie scalił cały kraj pod swoim panowaniem, przekleństwo jednak działało
dalej. Mieszko II miał dwóch synów. Pierworodny i nieślubny miał na imię
prawdopodobnie Bolesław, niewiele o nim wiadomo. Jednak to jego wyznaczył
Mieszko na swego następcę, bo wydał mu się silny i zaradny ale go do objęcia
tronu nie przygotował. Młodszy syn Kazimierz, pochodzący z małżeństwa Mieszka z
niemiecką księżniczką, której nie cierpiał, wydał mu się chorowity i słaby. Nie
brał go więc pod uwagę jako swego dziedzica i przeznaczył do stanu duchownego.
W rezultacie po śmierci Mieszka nie było żadnego przygotowanego następcy, poza
tym autorytet władzy książęcej został mocno nadszarpnięty przez walkę między
braćmi. Gdy zabrakło Mieszka nikt nie wspierał kościoła, możni walczyli między
sobą, odłączyło się od Polski Mazowsze. Wielkopolskę najechał, złupił i
spustoszył czeski Brzetysław, a na odchodnym przyłączył do Czech Śląsk i
Małopolskę. W zniszczonej Wielkopolsce wybuchło powstanie ludowe i nawrót do
starych wierzeń, niszczenie kościołów i zabijanie księży.
Subskrybuj:
Posty (Atom)