niedziela, 31 maja 2015

Wokół świętości Wojciecha

Wiadomo ogólnie, że pierwszy polski męczennik chrześcijański był z pochodzenia Czechem. Jak to  się stało, że biskup praski z możnego czeskiego rodu, syn Sławnika i człowiek, który podczas swojego niedługiego życia przewędrował cały znany w swoich czasach świat chrześcijański zginął jako misjonarz w dzikim kraju na północ od ówczesnej Polski. Młode lata spędził w Niemczech, później był najmłodszym biskupem Pragi, stamtąd wyjechał do Rzymu, gdzie wstąpił do zakonu benedyktynów. Potem ponownie objął biskupstwo Pragi i brał udział  w chrystianizacji Słowacji, a  być może także Węgier. Porzucił biskupstwo, udał się do Rzymu skąd pielgrzymował do Francji, a stamtąd dotarł do Polski.



Wojciech Sławnikowic był człowiekiem o   szerokich horyzontach umysłowych, obytym i  dobrze wykształconym, znał przynajmniej kilka języków słowiańskich – w tym język Wieletów, czyli Słowian osiadłych między Odrą, a Łabą, poza tym łacinę i niemiecki. Był również dodrze ustosunkowany, spotykał się i z papieżem i z cesarzem. Dlaczego więc taki  światły i rozumny człowiek wyruszył na wschód od Wisły nawracać Prusów pomimo, że nie znał ani ich języka ani obyczajów?. Musiał sobie przecież zdawać sprawę, że niewiele zdziała wyruszając bez przygotowań, bez znajomości chociażby języka.  Czy było to jakieś nieporozumienie, czy też może .... szukał śmierci?
Europa w czasach gdy żył Święty Wojciech mocno przypominała scenę filmu „Gra o tron” – pełną okrutnych i bezwzględnych walk i rzezi. Tronów, o które walczyli średniowieczni Europejczycy było jednak znacznie więcej niż jeden, a i sama gra była czasami bardziej okrutna. Ród, z którego pochodził Wojciech padł właśnie ofiarą tej gry. takiej Słwnika księcia Libic, władał północno – wschodnimi Czechami (w tym także obecną Kotliną Kłodzką) był bardzo wpływowy i popierany przez Bolesława Chrobrego konkurował z rodem Przemyślidów, którzy w Czechach rządzili. Stronnicy Przemyślidów zgładzili w 995 roku potomków Sławnika, czterech jego synów, wszystkie kobiety z tego rodu i wszystkie  dzieci. Z całego rodu przeżyli tylko najstarszy syn Sławnika Sobiesław, który schronił się w Polsce i Wojciech, który akurat w tym czasie pielgrzymował. Z Libic przetrwały tylko kamienne fundamenty jednego kościoła.



Ten konflikt Sławnikowiców z Przemyślidami wyjaśnia trudną sytuację Wojciecha jako biskupa Pragi, która była siedliskiem Przemyślidów, być może był on tam prześladowany. Zapewne porzucił biskupstwo i uciekł z Pragi właśnie z tego powodu  w 994 roku. Prawdopodobnie dowiedział się o zagładzie swojej rodziny podczas gdy pielgrzymował do francuskich sanktuariów i wtedy utwierdził się w postanowieniu podjęcia niebezpiecznej, w swoim mniemaniu samobójczej misji chrystianizacyjnej. Wędrując przez kraje niemieckie i będąc u cesarza przekonał się że podjęcie takiej misji wśród Wieletów, których języka się nauczył nie jest możliwe z powodu toczącej się właśnie z Wieletami wojny. Wojciech nie miał już cierpliwości, żeby czekać na jej zakończenie. Spieszyło mu się, może bardzo cierpiał po rodzinnej tragedii, dlatego ruszył do Polski i do Prusów.



czwartek, 21 maja 2015

Niby zwykła powieść, a uratowała ludzkość

Nie ma już dziś wyścigu zbrojeń ani zimnej wojny między „Wschodem” i „Zachodem”. Przynajmniej nie na taką skalę jak kiedyś. Mamy traktaty o zakazie prób z bronią jądrową i o nie rozprzestrzenianiu broni jądrowej. Mamy wreszcie organizacje międzynarodowe: ekologiczne, humanitarne i działające na rzecz rozbrojenia. Może te organizacje nie są zbyt silne, ale to nie siła jest ich domeną, raczej informacja. To właśnie informacją, a nie siłą wpływają na działania rządów państw oraz zmieniają świadomość światowej opinii publicznej. Poza tym powstało już sporo filmów pokazujących co może nas spotkać po rozpętaniu konfliktu nuklearnego. Obrazy naszej zniszczonej planety z tych filmów wniknęły do świadomości milionów ludzi, którzy je oglądali. Utrwaliły w tych umysłach – miejmy nadzieję – świadomość bezsensu totalnej wojny.

Zanim jednak podpisano traktaty, zanim powstały międzynarodowe organizacje, zanim zaczęto produkować filmy wybijające ludziom z głów dobrodziejstwa broni jądrowej, było inaczej. Świadomość opinii publicznej była nakręcana spiralą zbrojeń. Ci którzy zarabiali na produkcji broni jądrowej wbijali tej opinii do głów, że bomba atomowa to cudowny lek na wszystko. Wiele państw poczuło się zagrożonych z powodu nie posiadania broni jądrowej. Stany Zjednoczone chciały jej mieć jak najwięcej. Ciągle ją ulepszały i produkowały. Coraz więcej.
 
Nikt nie myślał, że ilość tej wyprodukowanej już broni wystarczy, żeby zlikwidować życie na Ziemi, nawet kilkakrotnie. Panowało głębokie przekonanie, podsycane zapewne przez branżę budowlaną, że najskuteczniejszą obroną przed bronią masowego rażenia są schrony. Całe tony pieniędzy zostały wydane na ich budowę. Powstawały podziemne miasta, wielopiętrowe bunkry i centra dowodzenia. Panowała psychoza strachu, każdy Amerykanin chciał mieć prywatny schron przeciwatomowy. W Polsce do dziś w pomieszczenia schronów posiadają wszystkie budynki budowane w tamtym okresie, czyli w latach 50-60-siątych XX wieku. Kiedyś mieszkałem w takim budynku i te schrony widziałem.  W innych państwach również budowano bunkry, a także całe podziemne miasta. Propaganda nakręciła psychozę i wojna totalna wisiała na włosku. Każdy, nawet najdrobniejszy zatarg mógł zapoczątkować zagładę ludzkości.

W samym środku tej psychozy, w czasie gdy na atolu Bikini przeprowadzano kolejne próby mające udoskonalić broń jądrową, czyli w 1957 roku Nevil Shute napisał powieść „Ostatni brzeg” Posługując się prozą i poezją tak plastycznie i tak sugestywnie przedstawił obraz planety po konflikcie nuklearnym, że przekaz trafiał do każdego czytelnia. Trafił też do filmowców i w wersji filmowej zaczął zmieniać świadomość ludzi i budzić refleksje nawet w najbardziej zatwardziałych głowach. Ludzie zaczęli pojmować, że na nic im się nie przydadzą schrony jeżeli nie będzie można z nich kiedyś wyjść. Tym bardziej, że gdyby nawet przetrwali w nich kilkadziesiąt lat nie będzie po co wychodzić na martwą planetę. Refleksja przekazu Nevila Shute zapoczątkowała pewien proces, któremu zawdzięczamy późniejsze traktaty, itd. Nie wiadomo skąd w nim się wzięła taka wizja w1957 roku ale może dzięki niej .... żyjemy.

czwartek, 7 maja 2015

Umysł nie radzi sobie z postępem

Czy postęp cywilizacyjny sam w sobie może być zagrożeniem dla zdrowia i życia człowieka? Czy to szok wywołany szybkością postępu wywołuje wszystkie choroby cywilizacyjne? Choroby ciała na pewno. Zwłaszcza te, które wiążą się z zatrutym powietrzem, wodą jedzeniem, czytaniem przy sztucznym świetle, czytaniem z monitora. Hałasem niszczącym słuch, trybem życia siedzącym: za kierownicą, za biurkiem, przed telewizorem, itd., itd. ... Poza tym jednak coraz częściej szok cywilizacyjny dotyka umysłu. Ludzie zapadają na różne psychozy, neurozy, nerwice, schizofrenie .... Umysł ludzki kształtował się kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy lat, setki pokoleń, podczas których cała cywilizacja rozwijała się w sposób dość zrównoważony. Nagłe przyspieszenie tego rozwoju, skok cywilizacyjny, nastąpił dopiero podczas życia ostatnich 3 – 4 pokoleń i umysł ludzki chyba niezbyt dobrze sobie z tą szybkością radzi.
Pokonywanie przestrzeni. Ile kilometrów przeciętnie w ciągu życia pokonywali nasi dziadkowie, pradziadkowie? W podróżach służbowych i prywatnych. Pieszo, powozem, samochodem, koleją. Pewnie 200, może 300 tysięcy, zakładając że kończyli jakiś szkoły i mieli jakąś pracę. Dzisiaj każdy pracujący mieszkaniec na przykład Polski robi tych kilometrów w ciągu życia znacznie więcej. Nie tylko dlatego, że życie stało się dłuższe, ale głównie dlatego, że zwiększyły się możliwości transportu. Mam znajomych, którzy jeżdżąc służbowo samochodem, pokonują 100 tysięcy kilometrów w ciągu jednego roku i wcale nie pracują w transporcie. Można przyjąć, że kierowca TIR-a robi ich rocznie jeszcze więcej. Na zwiększenie średniej ilości współcześnie pokonywanych odległości duży wpływ mają podróże lotnicze. Setki tysięcy Polaków lata co roku na wakacje do dalekich czasami krajów. Wielu lata kilka razy w roku do pracy za granicą.


Zdobycie zawodu. Jeszcze 150 lat temu zawód zdobywano wielopokoleniowo. To znaczy, że jeżeli ktoś zostawał szewcem, kowalem, szklarzem, rzeźnikiem, itp., to pracował w tym zawodzie również przynajmniej jeden z jego synów, a później także wnuk. Dzisiaj zdarza się tak, że zanim, ktoś się wyuczy wybranego zawodu ten zawód znika. Kierunki nauczania stały się z tego powodu bardziej ogólne. Ostatnio na przykład przeczytałem o „Inżynierii procesami logistycznymi”, ciekawe czy to cokolwiek znaczy.

Przywiązanie do miejsca. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu warsztaty, zakłady, sklepy  nie zmieniały miejsca, nazwy, branży ani nawet obsługi. Gdy ktoś chciał na przykład wywołać zdjęcia, wiedział gdzie szukać fotografa, wiedział gdzie kupić dobry chleb, naprawić buty, itp. Do dzisiejszego dnia takie wiele lat funkcjonujące punkty zachowały się w pamięci ludzi, którzy umawiają się „koło ZURT-u”, Chociaż tego ZURT-u nie ma już od wielu lat. Dzisiaj zdarza się, że w jednym lokalu zmienia się w ciągu roku kilka sklepów. Trochę się denerwujemy gdy zmienia się nasz znajomy lekarz, stomatolog, sąsiad. Jest to jednak mały pikuś, bo gdy sami musimy się przeprowadzić znajdując pracę w innym mieście, przeżywamy zmiany znacznie głębiej. Trzeba szukać wszystkiego od nowa: szkół dla dzieci, nowych lekarzy, mechanika do samochodu ....