Jak to się stało,
że po wybiciu większości rycerzy zakonnych w bitwie pod Grunwaldem Polacy
pozwolili na odrodzenie się państwa zakonnego? Przecież bezpośrednio po tej
bitwie była najlepsza okazja, żeby to państwo całkowicie zlikwidować. Zapewne
nie powstałyby wtedy Prusy, które wzięły dość aktywny udział w rozbiorach
Polski. Henryk Sienkiewicz napisał w „Krzyżakach”, że pod Grunwaldem poległo
600 braci zakonnych, ale aż tylu to ich w Polsce nie było. Na terenie państwa
zakonnego było niewiele więcej niż 20 komturii, a w każdej komturii
teoretycznie funkcjonował jeden komtur i 12 braci zakonnych, na wzór 12
apostołów. W praktyce bywało różnie, ale można chyba przyjąć liczbę 12 za
średnią. Według tego rachunku rycerzy zakonnych było w całym państwie około 300
z czego około 250 brało podobno udział w bitwie pod Grunwaldem, a 203 tam
poległo, oczywiście też podobno.
Całą
resztę osób walczących po stronie krzyżaków – podobno około 38 tysięcy (różne
opracowania podają różne liczby) można nazwać żołnierzami zawodowymi. Byli to
knechci zakonni, goście krzyżaccy, ale również najemnicy z państw niemieckich,
Śląska, Czech i Moraw. Była to więc bitwa wielu narodów, bo i po polskiej
stronie oprócz Litwinów również brało udział wielu Czechów, na przykład słynny
skądinąd Jan Żiżka. Mniejsza zresztą o szczegóły, faktem jest, że większość
krzyżaków, w tym najważniejsze osoby w państwie oraz prawie cała siła militarna
poległa na polach grunwaldzkich. Szkoda, że nie udało się Jagielle doprowadzić
do całkowitej klęski Zakonu. Było blisko i chociaż polscy historycy za nie
wykorzystanie zwycięstwa pod Grunwaldem obwiniają właśnie Jagiełłę i jego
niezdecydowanie, wcale nie jest to takie jasne. Zarówno Sienkiewicz jak i
nauczyciele historii w szkołach wyrabiają w kolejnych młodych Polakach
przekonanie o słabości i ciągłych wahaniach całkiem bystrego moim zdaniem
króla, a niewiele albo wcale nie wspominają o ograniczających go
uzależnieniach.
Pospolite
ruszenie to nie armia, prawie nikogo z ludzi, którzy bili się pod
Grunwaldem po polskiej stronie nie można nazwać żołnierzem, a już tym bardziej
żołnierzem króla. W zasadzie król dowodził bezpośrednio tylko swoimi rycerzami
przybocznymi i tylko na nich mógł zawsze liczyć. Zapewne długo po wygranej
bitwie musiał przekonywać wszystkich możnowładców, żeby jednak maszerować pod
Malbork. W trakcie tych przekomarzań prawdopodobnie odszedł zniecierpliwiony
kniaź Witold wraz ze wszystkimi wojownikami litewskimi, bo nikt nie wspomina
jakoś, że był pod Malborkiem. Po krótkim obleganiu twierdzy panowie rycerze,
książęta, itd. postanowili rozjechać się do domów i żadna siła nie była w
stanie tego postanowienia zmienić. Jagiełło pozostał na Pomorzu sam ze swymi
przybocznymi i żeby odeprzeć kontruderzenie krzyżaków w bitwie pod Koronowem
musiał zorganizować całkiem nową „armię”, tym razem spośród Wielkopolan.
Nie
można też wykluczyć tego, że sami krzyżacy mieli swój udział w skłóceniu
Polaków, żeby nie dopuścić do zdobycia Malborka. Mieli przecież dobrze
rozwinięty wywiad, mieli swoich ludzi przy papieżu i przy cesarzu, czy dziwnym
by było gdyby mieli ich wśród polskich możnowładców?
Krzyżacy jako jedyny zakon rycerski dzięki dobrym stosunkom z papiestwem uzyskali taki przywilej, że mogli
przyjmować do swoich szeregów ludzi wyjętych spod prawa: morderców i bandytów,
byle by tylko mieli rycerskie pochodzenie. Czyniło to z nich coś w rodzaju
średniowiecznej legii cudzoziemskiej, ale chyba nie przysparzało im sympatii
innych zakonów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz